wtorek, 30 września 2014

BIEGLI


W ubiegły czwartek wybrałem się na koncert niezwykłego zespołu. Niezwykłego dlatego, że muzyka, którą gra ta formacja jest inspirowana bieganiem. Zespół nazywa się Biegli, składa się z pięciu muzyków i naprawdę daje czadu.


Biegli mają moc Usaina Bolta, niepozorność Adama Kszczota, siłę Davida Rudishy, wytrzymałość Henryka Szosta, a całość dopełnia subtelna charyzma jak u Antona Krupicki. Co ciekawe, próżno szukać w zespole wokalisty – chłopaki grają, nie śpiewają, czasem tylko zapowiedzą w krótkich słowach kolejny utwór lub skomentują uprzednio wygrany. Tym który mówi jest zwykle Norbullo Kontrabacz, kontrabasista i niekwestionowany lider formacji. Przy czym Norbullo opowiada o muzyce Biegłych w tak zabawny sposób, że sam nie wiem, co sprawiło mi więcej frajdy – krótkie „wstępniaki” przed każdym kolejnym kawałkiem, czy sama muzyka - nawiasem mówiąc – składająca się z dźwięków kontrabasu, saksofonu, klawiszy i dwóch perkusji.

Biegli teoretycznie grają eksperymentalny jazz, jednak daleko im do eksperymentatorów, powiedziałbym o nich raczej: improwizujący wirtuozi o wielkiej pasji. Miałem szczęście śledzić ich poczynania z pierwszego rzędu kameralnej salki, w której odbywał się koncert, dzięki czemu mogłem jak na dłoni zaobserwować ich nieustającą komunikację, a także emocje towarzyszące wspólnemu graniu. Widać było, że muzykowanie sprawia im radość, że koncert jest dla nich jak wspólny biegowy trening w grupie przyjaciół, gdzie najmocniejszy dostosowuje tempo do najsłabszego, a nie jak nierówny wyścig, w którym czterech bez powodzenia goni jednego.

Jak na kompozycje inspirowane bieganiem przystało usłyszeliśmy utwór o kanapce z czarnego chleba jedzonej przed ciężkim treningiem, inny zatytułowany „Kulawy” o przykrej kontuzji, kolejny to dynamiczna instrumentalna opowieść o „Ostrym Loco” – ultra biegaczu z loczkami i brodą, którego można czasem spotkać na odległym górskim szlaku. Był też utwór opowiadający o Biegu Rzeźnika, a także trzy nuty nieco wykraczające poza biegowy świat: o podróży w korku na Mazury, szaleńczo zaaranżowane „flamenco warszawskie”, a także nieoczekiwany hołd dla Paco de Lucii. 

Na koniec ponadgodzinnego koncertu Biegli – niczym świeżo upieczony maratończyk namówiony na mecie na kolejne 5 kilometrów – zgodzili się zagrać dla nas jeden bis. Ale za to jaki! Po ustaniu rzęsistych oklasków Norbullo obwieścił zgromadzonym, że oto usłyszymy utwór, który został skomponowany 19 lat temu, jednak publicznie nie został dotąd zagrany ani razu. Tym samym wkrótce wszyscy staliśmy się świadkami piszącej się właśnie pięknej muzycznej historii, a najznamienitszym podsumowaniem koncertu Biegłych były słowa jednej z słuchaczek, na oko sześćdziesięcioletniej pani w czerwonej garsonce. Na pytanie Norbulla: „czy dobrze nas słychać?” sympatyczna dama rzuciła zadziornie: „aż za dobrze!”, uśmiechnęła się porozumiewawczo, po czym wróciła do rytmicznego wytupywania kolejnego utworu zagranego skocznie przez Norbullo i spółkę. 

Informacji o kolejnych koncertach Biegłych możecie szukać tu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz