wtorek, 3 grudnia 2013

Ekonomia biegania

Dowiedziałem się ostatnio dwóch ciekawych rzeczy. Pierwszą przekazał mi zaprzyjaźniony prawnik - okazuje się, że w Polsce bankructwo ma prawo ogłosić zarówno firma jak i osoba prywatna. Może to zrobić, ale taki "przywilej" jest obwarowany wieloma nakazami i zakazami, do których bankrut musi się zastosować, jeśli nie chce skończyć za kratami. Żeby było ciekawiej, przepisy regulujące tę kwestię zostały określone jeszcze w latach 60. czy 70. poprzedniego wieku i do tej pory nie zostały poddane gruntownej aktualizacji. I tak, można w ustawodawstwie doszukać się prawdziwych perełek, z których najciekawsze pozwalają osobie fizycznej w stanie upadłości na zachowanie prawa do posiadania czarnobiałego telewizora (ale już kolorowy nam zabiorą) a także radioodbiornika (bankrucie, pożegnaj się z wieżą hi-fi) oraz podstawowych przyborów toaletowych. Te same przepisy zakazują jednocześnie posiadać więcej niż jedną krowę lub dwie kozy lub trzy owce (w żadnym razie nie można traktować wymienionych gatunków zwierząt łącznie). Mecenas opowiedział przy tym groteskową historię rolnika, który popadł w finansowe tarapaty, a jego jedynym cennym dobytkiem było stado krów liczące 50 dorodnych osobników. Pewnego dnia - po oficjalnym popadnięciu w bankructwo - miały odwiedzić go odpowiednie służby z zamiarem konfiskaty majątku, jednak rolnik miał szczęście, bo został w porę uprzedzony przez życzliwego wójta o nieprzychylnej wizytacji. Gdy tylko usłyszał o nadchodzącym niebezpieczeństwie, natychmiast zebrał swoje stado i uciekł z nim do lasu. Przesiedział tam ponad tydzień, a gdy wrócił do gospodarstwa, po służbach nie było już śladu.
O drugiej historii dowiedziałem się czytając dziś rano raport Marty Piątkowskiej odnośnie badania TNS Polska i portalu nk.pl dotyczącego jakości życia Polaków. Jedną z ankietowanych osób był w tym sondażu Tomasz - 39-letni mieszkaniec Warszawy, były właściciel firmy i dawniej bardzo zamożny człowiek. Dziś po jego dobytku nie ma już śladu - Tomasz zarabia 1600 zł na rękę, po opłaceniu rachunków zostaje mu na życie 700, a oprócz jedzenia musi z tego opłacić leki, ubrania, chemię i przyjemności. Nie stać go na telewizor, 11-letnia pralka i lodówka to jeszcze pozostałości z tłustych lat, a gdy zepsuł mu się monitor, na nowy pożyczył od ojca i teraz spłaca mu kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Jednak mimo trudnej (a w kontekście dawnych czasów wręcz bardzo trudnej) sytuacji materialnej, Tomasz przyznaje, że nie czuje się nieszczęśliwy. Wystarczyło, że ograniczył swoje potrzeby, zmienił perspektywę patrzenia, a zrozumiał, że w zestawieniu z resztą społeczeństwa nie ma wcale tak najgorzej.         
Tylko co to wszystko ma wspólnego z bieganiem? Ano to, że w bieganiu jak w życiu - można żyć ponad stan i ponad realne zapotrzebowanie, zasypywać się nowymi technicznymi ciuchami, amortyzującymi butami i kosmicznymi gps-ami w pulsometrach - wszystko to za odpowiednią cenę. Warto tylko mieć tę świadomość, że czas żniw zawsze się kiedyś kończy i - w niesprzyjających okolicznościach - będziemy zmuszeni, jak ten rolnik, założyć na siebie wszystkie te nasze gadżety i uciekać w las. Dla równowagi, można też iść (i biec) szlakiem wytyczonym przez wspomnianego Tomasza - starać się zadowolić minimum potrzebnym do życia i dostrzegać wartość tam gdzie dostrzec ją najtrudniej. Na przykład w codziennym treningu, niezależnym od tego, czy kupiliśmy sobie nową wiatrochronną kurtkę, kompresyjne skarpety czy zestaw rewolucyjnych power żeli odżywczych. Oczywiście nie chodzi mi o to, żeby rezygnować ze wszystkiego, tym bardziej, że sprzęt biegowy może być doskonałą motywacją i nagrodą za poniesiony wysiłek. Za to jestem przekonany, że warto się poświęcić i spróbować zachować zdrową proporcję pomiędzy zapotrzebowaniem na treningowe atrybuty a ich faktycznym wpływem na nasze bieganie. Bo wtedy, nawet gdy przyjdzie nam ogłosić bankructwo, służby będą zobowiązane zostawić przy nas dwa komplety bielizny (jeden na zmianę). A że będzie to bielizna termiczna? To nie powinno nikogo obchodzić - przecież PRL-owskim władzom nie przyszło do głowy wpisać do ustawy słowa "termiczna".   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz