poniedziałek, 17 marca 2014

Łap wiatr

Bieganie w Falenicy miało być największą atrakcją weekendu. Ale nie było. Była nią niedzielna wizyta w Łapach u najsympatyczniejszego biegacza na świecie - Darka.

Gdybym miał podsumować wczorajszy dzień jednym zdaniem, brzmiałoby ono tak: "ból w nogach, wiatr w Łapach". A to dlatego, że: po pierwsze, takiego wiatru, jaki wiał nam w twarz podczas przebieżki po podlaskiej ziemi, nie pamiętam od czasu, gdy kiedyś na Śniardwach biały szkwał niemalże utopił pewną małą łódkę, a jeszcze mniejszego mnie - siedzącego w kajucie - razem z nią.

Po drugie zaś szybko okazało się, że biegowa wycieczka dookoła rozlewiska Narwii stanęła pod znakiem obolałych nóg mojego biegającego brata, a zarazem świeżo upieczonego uczestnika Ultramaratonu Karkonowskiego. No ale jakże mogło być inaczej, jeśli po przebiegnięciu ponad 50 kilometrów po górach w zeszłą sobotę, przez cały poprzedni tydzień nie oszczędzał się ani przez minutę, a na koniec dał nam się jeszcze namówić na kolejne 23 tysiące metrów po asfaltowych drogach białostocczyzny?

    

Było więc sporo bólu i jeszcze więcej poświęcenia, ale dla równowagi zdarzały się też chwile przerwy i liczne momenty wytchnienia. Nie potrzebował ich natomiast drugi z towarzyszących nam karkonoskich ultramaratończyków - pies Eto, zwany psemkomandosem - który sprawiał wrażenie być na dokładnie przeciwstawnym biegunie formy. Gdy patrzyliśmy na niego, jak co jakiś czas sprintem wyrywał do przodu, by zaraz potem jeszcze szybciej do nas wrócić, byliśmy zgodni, że Eto znajduje się właśnie w fazie superkompensacji!

fot. Filip Bojko   

I tak, podczas gdy my pokonaliśmy w sumie trochę ponad 23 kilometry, on do swojego licznika dorzucił pewnie jeszcze kilka. A zrobił to z taką łatwością, jakby chodziło o jedno leniwe merdnięcie ogonem. W tym miejscu muszę dodatkowo oddać to, że oprócz bycia bardzo wysportowanym, jest bardzo subordynowanym psem. A to ważne na podlaskich drogach, na których ma się wrażenie, że zwalnianie na widok pieszego jest surowo zabronione. W tych okolicznościach karność psakomandosa okazała się bezcenna i uratowała nas przed uskakiwaniem do rowu wraz z każdym nadjeżdżającym z przeciwka samochodem.

Trasa, którą zaproponował nam wczoraj Darek obiektywnie może nie była nazbyt spektakularna, jednak dla mnie Podlasie pozostaje niezachwianie przepiękne. Te jego przydrożne drewniane domy z bali przesiąkniętymi olejem i obdrapanymi oknami, których biel znak czasu pokrył już szarością. Te rozlewiska Narwii i jej dopływów tworzące nagle, w środku pola, urokliwe jeziorka. Te bujne iglaste lasy, sobie tylko znanym sposobem wyrastające dumnie z wydawałoby się lichej, piaskowej gleby. No i te krowy leniwie rozglądające się po niekończących się pastwiskach w poszukiwaniu co bardziej smakowitych kępek trawy. A wszystko to spowite wszechobecnym wiatrem, który raz szumi, raz wyje a raz dudni, ale wiać nie przestaje. 
Darek, czy tu zawsze tak daje? - zapytaliśmy w którymś momencie zmęczeni zmaganiem się, nie dość, że ze zmęczeniem, to jeszcze z nieprzychylnym czołowym wichrem. Przeważnie - odpowiedział ze spokojem Darek - tylko, że latem wiatr jest cieplejszy. Po czym lekko się uśmiechnął i odrobinę przyśpieszył. A my razem z nim zostawiając za plecami miejscowość Kuraż i kąpielisko na Narwii, w którym dopiero co zdążył się wypluskać Eto.



Do Łap wróciliśmy po 2 i pół godzinie spokojnego biegu, podczas którego, oprócz wiatru, wciąż towarzyszyła nam rozmowa, snucie planów na kolejne starty, opowieści o tych, które są już za nami i o tych, które na razie pozostają w sferze marzeń. To była dobra niedziela... Dzięki chłopaki!

fot. Filip Bojko 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz