środa, 19 lutego 2014

Crossflirt

Wczorajszy dzień przyniósł mi ze sobą początek zupełnie niespodziewanego flirtu. Flirtu z crossfitem. Zaczęło się niewinnie - od sobotniej imprezy i wypowiedzianego w jej trakcie niezobowiązującego zaproszenia od biegającego brata na wtorkowe zajęcia dla początkujących. Wtorek przyszedł szybko, zapakowaliśmy się więc z moją najdroższą biegaczką w samochód i ruszyliśmy na południe miasta. Jak przystało na crossfit, pierwsze kroki przyszło nam w nim postawić w dość niekonwencjonalnym miejscu - w tym przypadku w gościnnych progach...sklepu biegowego. Właściciele-pasjonaci ustawiając w nim pomiędzy półkami z butami, stojakami na ubrania, a sklepową ladą podstawowe przyrządy do ćwiczeń, przekształcili go w miniaturową salę do ćwiczeń. W skromnym wnętrzu najbardziej wyróżniał się solidny, podwójny drążek do podciągania zawieszony nad samymi drzwiami wejściowymi, ale wrażenie robiły też zbite z płyty pilśniowej podesty do wskoków i budząca respekt sztanga z wielkimi (choć niespodziewanie lekkimi) ciężarami. Były też hantle do wymachów, rura pvc do przysiadów i różne gumy do ćwiczenia stabilności mięśni. No i wreszcie, były też nasze ciała - najważniejszy bodaj element crossfitowego treningu. 
Sport ten albowiem, w znacznie większym stopniu niż same przyrządy, wykorzystuje potencjał naszej fizjonomii. Atrybuty pomagają, ale to jednak my - nasze nogi, ręce, plecy, brzuchy i głowy - jesteśmy kołami zamachowymi wszystkich ćwiczeń. Crossfit nie polega wszakże na bezmyślnym dźwiganiu ciężarów, ale na wprowadzeniu się w dynamiczny trans różnorodnych zadań wykonywanych seriami aż do utraty tchu. Co ciekawe, pomimo niezwykłej intensywności, bardzo trudno się w nim przeforsować - dzieje się tak ponieważ w momencie, w którym dochodzisz do granicy swojej wytrzymałości, twoje ciało po prostu się zatrzymuje i nie pozwala ci na ani jeden ruch więcej. Trudno więc o przeciążenie, szczególnie biorąc pod uwagę, że pierwsze treningi raczej nie przekraczają - uwaga - 20 minut. I to z przerwami pomiędzy kolejnymi sesjami! Cały sekret polega tu na tym, żeby tych 20 minut nie przebimbać, ale dać z siebie w ich trakcie absolutnie wszystko. Choć muszę w tym miejscu przyznać, że akurat ja wczoraj odrobinę się oszczędzałem (co jest absolutnie niezgodne z generalną zasadą tego sportu). Jednak na swoje usprawiedliwienie mam to, że po nie wiem już ilu kontuzjach kolan, coraz bardziej na nie uważam. Dlatego, gdy dostałem za zadanie przez minutę non stop wskakiwać i zeskakiwać z kilkudziesięciocentymetrowego podestu, te same nogi, które jeszcze przed chwilą bez zawahania dziarsko znosiły dynamiczne burpee, teraz lekko się pode mną ugięły. Podszedłem więc do tego ćwiczenia z dużą ostrożnością i ostatecznie zrobiłem tylko kilkanaście powtórzeń w serii. Za to dużo lepiej poszło mi z pozostałymi atrakcjami wieczoru - przysiadami ze sztangą (choć na pierwszej lekcji zamiast sztangi dostaliśmy w dłonie leciutką rurę pvc), wymachami przed siebie żeliwnym hantlem i wspomnianymi już burpee. Te ostatnie były niesamowite - łączyły w sobie pad, skłon, pompkę, przysiad i podskok - najdoskonalsze ćwiczenie ogólnorozwojowe, jakie w życiu widziałem! Na pierwszym treningu odpuściliśmy za to ewolucje na drążku i zabawy z gumami - na nie przyjdzie jeszcze stosowny czas. Ale nie żałowaliśmy - dwie serie, z których każda zawierała zestaw czterech różnych ćwiczeń, i tak dały nam wystarczająco popalić. Ja wciąż nie mogę przy tym uwierzyć, że efektywny czas wysiłku wyniósł wczoraj raptem 8 minut, i że to wystarczyło, żeby każde z nas dosłownie zlało się potem. Na koniec warto wspomnieć o tym, że jedną z podstawowych zasad crossfitu jest to, żeby zawsze wesprzeć słabszego, szczególnie wtedy, gdy ty już skończysz, a on wciąż zmaga się z ostatnią serią swojego zadania. Oj, gdyby tak samo było w bieganiu i zwycięzca oklaskiwałby wbiegających na metę rywali, byłoby cudnie... 
Reasumując, nie wiem, dokąd doprowadzi mnie flirt z crossfitem i czy przekształci się w coś poważniejszego, ale wiem, że zauroczyłem się nie na żarty i już teraz myślę o kolejnym treningu. I wam też radzę o nim pomyśleć - najlepiej w rodzinnej atmosferze crossfitowni w sklepie biegowym przy Stryjeńskich!        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz