poniedziałek, 17 lutego 2014

Wpis o GarmiNIE

Nie jestem radykalnym przeciwnikiem biegowego gadżeciarstwa. Co prawda sam pozostaję niewzruszony na kolejne elektroniczne cuda mające wprowadzić moje bieganie w czwarty wymiar, ale zupełnie nie przeszkadza mi to, że dla innych technika w bieganiu bywa tak samo ważna jak sama technika biegania. Jednak jest pewna tendencja, która odrobinę mnie irytuje. A mianowicie chodzi mi o coraz popularniejsze testy różnego rodzaju sprzętu biegowego przeprowadzane przez laików. I podczas gdy na amatorskie recenzje butów czy ubrań mam dużą tolerancję, zupełnie nie rozumiem, w jakim celu często zupełnie początkujący biegacze przeprowadzają sprawozdania z użytkowania bardzo zaawansowanych urządzeń, jakim są chociażby zegarki z pulsometrem, gps-em i całym zestawem dodatkowych skomplikowanych funkcji. Oczywiście mogę się mylić, ale wydaje mi się, że większość z nas, nie tyle mogłaby się obejść bez pomocy garmina czy innego tomtoma, co wręcz zupełnie takiego wsparcia nie potrzebuje. Jasne, że miło jest usiąść sobie po treningu przed komputerem, jeszcze raz przeżyć pokonany dystans i popatrzeć w jak łatwy sposób nasz wielki wysiłek może zostać sprowadzony do rzędu cyferek i kilku wykresów. Ale czy naprawdę potrzebujemy do tego zegarka za ponad tysiąc złotych?!
Nie przeczę, że na pewnym poziomie, o dobrym lub złym bieganiu często decydują niuanse. I o te niuanse na pewno dużo łatwiej dbać ze wsparciem technologii niż bez niego. Nie każdy potrafi biegać "na tętno", na dodatek mierząc je palcami przyłożonymi do tętnicy szyjnej w trakcie biegu. Nie każdy potrafi biegać "na tempo" doskonale szacując kolejne przebiegnięte 100, 200 czy 1000 metrów i w oka mgnieniu odnieść przebyty dystans do automatycznego chronometru w głowie. Ale też nie każdy powinien biegać "na czuja", bo to czasami potrafi naprawdę źle się skończyć. Uważam, że chociażby z troski o nasze serca, nic nie powinno nas hamować przed bieganiem z pulsometrem. Mierzmy czas, mierzmy tętno, ale, na litość, nie róbmy z tego filozofii większej od samego biegania. Bo czy nie wygląda groteskowo kilkupoziomowy wykres powstały w wyniku przebiegnięcia 5 kilometrów, a który został wydziergany przez maszynę pierwotnie stworzoną do analizowania biegów na kilkadziesiąt czy kilkaset kilometrów? Nie chcę być tu źle zrozumiany, nie chcę odmawiać amatorom prawa do zabawy swoim bieganiem. Tym bardziej, że często możliwość przeanalizowania nawet najkrótszego biegu, jest dla początkującego biegacza najlepszą z możliwych motywacji do tego, by kolejnego dnia znów ruszyć się z miejsca. Chodzi mi tylko o to, żeby nie robić z właściwości gps-ów nowej biegowej religii. Jakoś kiedyś ich nie było i nie dość, że był wówczas możliwy porządny trening, to i jego rezultaty wcale nie były takie najgorsze. Jestem przekonany, że żaden zegarek, żadne kosmiczne wynalazki nie będą w stanie dać nam-amatorom tego, co możemy dać sobie tylko my sami. Bo czy jakikolwiek garmin będzie w stanie wzniecić w nas to co najważniejsze - pasję biegania? Chyba jednak nie, tę jedną rzecz możemy rozbudzić w sobie tylko my...

***

A na koniec przesympatyczny biegacz naturalny znad Wisły. Trzy tygodnie temu rozczulił mnie w Falenicy zamarzniętą na jeden wielki sopel brodą. W sobotę z kolei wyprzedził mnie na samym końcu ostatniej prostej. Dogoniłem go dopiero dzisiaj. W Internecie. Tu jednak nikt nie pozostaje anonimowy:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz