czwartek, 6 lutego 2014

Pazerność

Portal wyborcza.pl wprowadził przedwczoraj nowe zasady korzystania ze swoich zasobów. W związku z nimi regularny internetowy przeglądacz może przeczytać za darmo 10 artykułów, a za kolejne musi już płacić. Na razie promocyjne 99 groszy za miesiąc za całą bazę, ale wygląda na to, że już po pierwszych 30 dniach, opłata znacząco wzrośnie. Nie wiem, czy to dobry pomysł ze strony Agory, bo już po pierwszych reakcjach czytelników na forum wygląda na to, że wielu z nich po prostu przestanie na wyborczą zaglądać. I to chyba nawet nie ze względu na sam fakt wprowadzania opłat, ale z uwagi na formę w jakiej ta - jakby nie patrzeć - rewolucja została przeprowadzona. Dlaczego rewolucja? Dlatego, że, po pierwsze, nikt się tego nie spodziewał, po drugie, dotychczasowe zasady (część tekstów płatnych, zdecydowana większość za darmo) zostały wywrócone do góry nogami, a po trzecie, myślę, że jest to początek większej tendencji w Internecie. Nie lubię anglicyzmów, ale akurat ten pasuje do sytuacji jak żaden inny: you don't pay, you don't get. Innymi słowy, chcesz dostać jakość, musisz za nią zapłacić. Co do zasady nie mam z tym problemu i uważam, że wartościowe teksty powinny mieć swoją cenę. Jednak jest też druga strona medalu, a mianowicie wszędobylskie reklamy. Nie mam co do tego pewności, bo nie dałem się przekonać do przeczytania nowego regulaminu w całości, ale śmiem przypuszczać, że bannery, które dotychczas tak natrętnie wyskakiwały dosłownie z każdego miejsca czytanego tekstu, w nowej odsłonie serwisu nie znikną tylko dlatego, że zapłacisz za dostęp do niego 99 groszy, 19 czy 29 złotych. Zastanawiam się, do czego może doprowadzić taka polityka wyciskania z czytelnika pieniędzy z każdej możliwej strony, czy to pośrednio poprzez reklamodawców, czy bezpośrednio przez jego konto bankowe. Może być tak, że to po prostu koniec Internetu, jaki znamy i wkrótce wszystko w nim będzie dostępne za opłatą, ale jednocześnie nie chce mi się wierzyć, że przyzwyczajona do otrzymywania tak wiele za darmo internetowa wiara na to pójdzie. Jedno jest pewne: ktoś będzie musiał ustąpić. I mam nadzieję, że będzie to Agora.
Podobny "zgrzyt" mam z kwietniowym Olejarskim Wyścigiem Mazowieckim, czyli dumnie brzmiącym Orlen Warsaw Marathonem. Nie przeczę, że chciałbym w nim pobiec. Już rok temu byłem na nim zającem, czy też - wybaczcie kolejny anglicyzm - pace makerem, za to w tym roku chciałbym się z nim zmierzyć już bez odpowiedzialności za grupę, za to z wiatrem we włosach i marzeniem o pobiciu własnej życiówki. Jednak mimo szczerych chęci, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że jednak zrezygnuję z Obiegnięcia Warszawy Mimochodem. A to dlatego, że spóźniłem się z rezerwacją miejsca startowego w niższej cenie, i dziś, zamiast pierwotnych 79 zł, przyszłoby mi za nie zapłacić złotych 139. I nie chodzi tu o pieniądze - taką opłatę spokojnie dałbym radę wysupłać, jednak czuję w sobie silną blokadę przed płaceniem tak wysokiej kwoty za bieg, którego organizatorem jest jedna z najbogatszych firm w kraju. Jeszcze rok temu największą zaletą pierwszej edycji Orlen Warsaw Marathonu była właśnie niespotykanie niska stawka za uczestnictwo. Dziś pozostaje ona tylko w pamięci co bardziej wyrachowanych biegaczy. U mnie z wyrachowaniem jest różnie, raz udziela mi się bardziej, raz mniej. Ale w tym konkretnym przypadku to nie skłonność do oszczędzania przybliża mnie coraz bardziej do rezygnacji w wystartowaniu w OWM, a brak przekonania co do tego, że budżet tej akurat imprezy powinien być pompowany w tak dużym stopniu przez startujących w niej biegaczy. Nie jest to w końcu bieg, który organizuje małżeństwo pasjonatów, samotny nauczyciel wuefu czy grupka zapaleńców. Są to sponsorowane przez wielki koncern naftowy Mistrzostwa Polski na dystansie maratonu, szczycące się wzniosłym hasłem "narodowe święto biegania". Doceniam zniżki dla niepełnosprawnych, nagrody finansowe przewidziane dla wszystkich kategorii biegowych (nawet 80+!), jednak bieg jako całość zupełnie mnie nie przekonuje i chyba wybiorę w końcu alternatywne zawody odbywające się dokładnie tego samego dnia w Łodzi. Coś czuję, że w przypadku tamtejszego DOZ Maratonu, brak takiej pompy, jaką czuje się w kontekście OWM, może wyjść wszystkim tylko na dobre. W konsekwencji cała wyprawa wyniesie mnie z całą pewnością więcej, niż gdybym został i biegał na miejscu, jednak intuicyjnie czuję, że łódzkie zawody to dla mnie zdecydowanie lepszy wybór. Nie mówiąc o tym, że będzie okazja do odwiedzenia mieszkającej tam babci, która na pewno jak zwykle ugości mnie takim obiadem, że następnego dnia 42 kilometry i 195 metrów po łódzkich ulicach przelecę jak na skrzydłach.   
A Orlenowi, tak samo jak i Agorze, szczerze życzę, żeby zastanowiły się nad odejściem od polityki pazerności zanim doprowadzą do utraty tego co najcenniejsze - ludzkiego zaufania. Bo jak już je utracą, to nie pomoże im ani "atrakcyjny" pakiet startowy z tandetną czapką, siermiężną koszulką i szkolnym plecakiem ani nawet 50 darmowych artykułów na miesiąc. Wszak nawet w robieniu pieniędzy, ważne są pewne zasady, a jak ich brak, klient czuje się zrobiony w bambuko. Ja w każdym razie mam duże poczucie niesmaku, w związku z czym szukam najbliższej stacji Lotosu i wracam do czytania wyborczej w wersji papierowej - przynajmniej będzie po lekturze czym rozpalać w piecu podczas kolejnej wyprawy w Beskid!          

4 komentarze:

  1. Sporo goryczy w Twoim sercu, "to takie typowo polskie". Tylko narzekanie. ech....

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty widzisz gorycz, a ja czuję zwykłe - niezależne od polskości - rozczarowanie...

    OdpowiedzUsuń
  3. No i i jaka konkluzja ? bo nie rozumiem? świat jest zły bo "Koncern" nie chce stosować niskich opłat? a może z samego faktu, że jest duży powinien płacić za udział w biegu :-) lub udostępniać tekstów za darmo a dlaczego powinien ? taką cenę i warunki sobie ustalili, tak samo jak cene ustala sprzedawca pietruszki, podrobów... itd. ich sprawa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgoda. Ja po prostu wyraziłem swoją opinię, że mi się takie podejście nie podoba. A to, czy ktoś się ze mną zgadza czy nie, to już inna sprawa...
      Jedyna konkluzja jest taka, że mając do wyboru dwa maratony tego samego dnia, wybieram ten, który - w mojej opinii - jest bardziej nastawiony na samo bieganie niż na promocję przez bieganie.

      Usuń