wtorek, 4 lutego 2014

Wege Biegacze

Gdybym napisał w tym miejscu, że jestem wegetarianinem od 14 lat, nieświadomie w jednym zdaniu skłamałbym aż dwukrotnie. A to dlatego, że, po pierwsze, sam już nawet nie pamiętam, czy przestałem jeść mięso 14, 15 czy może 13 lat temu, a po drugie, to tak naprawdę...żaden ze mnie wegetarianin. A przynajmniej nie ortodoksyjny. Faktem jest, ze przez pierwsze lata od przejścia na bezmięsną dietę byłem raczej radykalny i nie jadłem na przykład faworków - obawiałem się, że były smażone na smalcu. Co prawda dziś też ich nie jem, ale już nie ze względu na ich upodobanie do gorącej kąpieli w świńskim tłuszczu, a z tego prostego powodu, że zwyczajnie mi nie smakują. Dawniej potrafiłem tak samo oddać napoczętą porcję pierogów ruskich, w których znalazłem drobinki skwarek, nie wspominając nawet o setkach talerzy babcinej zupy, które wróciły do garnka tylko dlatego, że jedna czy druga babcia dorzuciła do bulionu dwa kurze skrzydełka do smaku. Dziś jestem ze swoim wegetarianizmem - o którym wiem, że "prawdziwym" wegetarianizmem nie jest - w zupełnie innym miejscu. Owszem, wciąż wzgardzę kotletem, gulaszem, nóżkami w galarecie i innymi tego typu rarytasami, na widok których ślinka raczej jeszcze długo mi nie pocieknie, natomiast zdecydowanie odpuściłem ze skłonnością do bycia kuchennym detektywem. Przepracowałem kilka lat w restauracji, dzięki czemu mam świadomość, że 90% serwowanych tam potraw - nawet tych wyglądających na wegetariańskie - zawiera sobie mięsne fondo, czyli swojski rosołek ze szpiku kostnego. Nawet teoretyczny pewniak wegetarian - pierogi - bardzo często zawierają w cieście mięsny tłuszcz. A obiadki u babci? Zbyt wiele razy napatrzyłem się na zatroskaną babciną twarz po mojej kolejnej odmowie, żeby w wieku prawie trzydziestu lat wciąż dopytywać, czy "w tej SPECJALNIE DLA MNIE ZROBIONEJ zupie jarzynowej nie ma przypadkiem mięsa?". I tak znam odpowiedź: według babci nie ma, według mnie jest. I po co dalej się kopać z koniem? Dla mnie rozwiązanie jest proste: chcę się zobaczyć z babcią - wcinam jarzynówkę, jakby ugotował ją na bazie tybetańskich ziół sam Scott Jurek. Boję się posmaku kostek - które, jak powszechnie wiadomo, w rozumieniu babci mięsem nie są - nie jadę do niej i tyle! Co więcej, od jakiegoś czasu zdarza mi się nawet zjeść rybę. Pod jednym warunkiem: jeśli wiem, skąd ta ryba na mój talerz przypłynęła, i mogę przypuszczać, że miała dobre życie. Taką gwarancję mam na przykład w przypadku pstrągów z hodowli moich przyjaciół, którzy swoje dziko żyjące "potokowce" traktują tak, jak kiedyś Indianie traktowali bizony. Patrzą na nie, mówią do nich i naprawdę szczerze się nimi cieszą. Na dodatek czas ich odłowu przypada tylko na jeden miesiąc w roku, tak więc co złapiesz, to zjadasz. A jak się zagapisz, musisz czekać bite 11 miesięcy, aż kolejna pstrągowa ławica osiągnie wiek konsumpcyjny. 
Piszę o tym wszystkim dlatego, że mojej ulubionej modzie - bieganiu - od jakiegoś czasu przychodzi w sukurs moda kolejna - diety wege we wszystkich konfiguracjach. Bardzo się z tego faktu cieszę i mam nadzieję, że coraz więcej biegaczy będzie łączyło doskonalenie metod treningowych z doskonaleniem sposobu odżywiania. Jednocześnie mam nadzieję, że wegetarianizm czy weganizm biegaczy nie będzie tylko kolejnym gadżetem, którym można się pochwalić znajomym, za to stanie się rodzajem uzupełnienia biegowej filozofii w myśl maksymy "w zdrowym ciele zdrowy duch". Wierzę również w to, że wraz ze zmianą przyzwyczajeń żywieniowych biegacze zmierzą się z jeszcze większym wyzwaniem niż sama zmiana diety, z czymś co od zawsze szło według mnie z niejedzeniem mięsa w parze, a mianowicie - z racjonalizacją potrzeb. I to zarówno w kontekście racjonalizowania potrzeb jedzeniowych jak i biegowych. Bo nie sztuką jest kupić zapas sałaty na cały tydzień, tak, że połowa z niej zgnije potem na samym dnie lodówki. Sztuką jest zaś według mnie tak planować zakupy, żeby nie musieć nic później wyrzucać do śmieci. Tak samo jak i nie jest żadnym wyczynem kolekcjonowanie kolejnych par biegowych butów, tylko dlatego, że co pół roku wychodzi nowy, lepszy model. Wyczynem jest za to przebiegnięcie ważnych zawodów w butach, z których "dzień dobry" powie ci niedługo przedzierający się z ich czubka paluch. I w żadnym razie nie chodzi mi o to, żeby być dziadem, po prostu marzę o świecie, w którym biegacze - zamiast cudownych diet i technologicznych wynalazków - konsumują tylko kilometry...                 

1 komentarz:

  1. Jestem wegetarianka, choc nie jem jajek i nie pije mleka krowiego. Chce uprawiac sport, narazie biegam. Zapisalam sie na silownie i fitness. Ciekawa jestem czy bede miec na tyle kondycji???. Chcialabym zbudowac sobie mase miesniowa. Narazie mi jakos idzie i na silowni i na fitness i do tego nocami biegam- jest chlodniej. Mam problem jeszcze zeby przybrac na masie, ale mam nadzieje, ze w krotce ujrze efekty cwiczen na silowni. Zycze powodzenia i Dziekuje za artykul :)
    Agata

    OdpowiedzUsuń