czwartek, 20 listopada 2014

Film z Łemkowyny

Ktoś, a dokładnie ten i ten ktoś, zrobił nam wszystkim piękny prezent na zbliżającą się miesięcznicę ukończenia Ultra Trail du Łemkowyna. Otóż parę dni temu został opublikowany film z zawodów, z pięknymi zdjęciami i jeszcze piękniej oddanym klimatem biegu. Panowie Twórcy - szacun, zrobiliście kawał dobrej roboty!!!


PS. I jeszcze jedno - na profilu fb Ultrałemkowyny trwa konkurs na najlepszą relację z biegu - także jeśli ktoś z Was ma facebookowe konto i czytał moje wspomnienia z przyjemnością, może na nie zagłosować. Z góry dziękuję i kłaniam się nisko!

sobota, 15 listopada 2014

Po Łemkowynie

Ultrałemkowyna mnie przeczołgała, przeturlała i przeorała. Właśnie mijają 3 tygodnie od zakończenia mojej biegowej przygody życia, a ja wciąż nie mogę dojść do siebie. Już przed startem wiedziałem, że po minięciu linii mety - jeśli w ogóle do niej dotrę - zrobię sobie przerwę z prawdziwego zdarzenia. No i zrobiłem. Jednak nie spodziewałem się, że z każdym kolejnym dniem odpoczynku, zamiast coraz lepiej, będzie ze mną coraz gorzej...

Na początku bardzo dokuczały mi opuchnięte stawy skokowe, które jeszcze tydzień po biegu sprawiały że przypominałem małe słoniątko. Co ciekawe, poza nimi nie doskwierało mi absolutnie nic, zupełnie jakby cały wysiłek, ból i wszelkie obciążenia skumulowały się właśnie na łączeniu piszczeli ze stopą. Jednak z czasem okazało się, że konsekwencje fizyczne to pikuś przy tym co zaczęło się dziać z moją głową.

Na Ultrałemkowynie zderzyłem się nie tylko z granicami własnej wytrzymałości i wytrwałości. Po raz pierwszy w życiu otarłem się tam, gdzieś pośrodku ciemnego beskidzkiego lasu, również o moją własną pierwotność. Mam nadzieję, że nikt nie obrazi się za poniższe zdecydowanie przesadne porównanie, ale jednak jedyne, które przychodzi mi do głowy, kiedy chcę opisać to co tam się ze mną wydarzyło. 

Samotność, otępienie zmysłów, ból, wyczerpanie fizyczne i psychiczne - wszystko to sprawiło, że dopadła mnie skrajna obojętność. Nie miało dla mnie znaczenia, czy jestem bezpieczny, czy ktoś jest za mną, czy ktoś jest przede mną. Nie zważałem na to jak wyglądam, czy idę szybko czy wolno, czy kroczę po błocie, po trawie czy po kamieniach. Nawet koń, którego wziąłem za niedźwiedzia, niby mnie przestraszył, ale tak naprawdę było mi wszystko jedno - a niech mnie zjada, przynajmniej będzie po wszystkim!

Wspominając te wydarzenia zastanawiałem się, do czego mógłbym je porównać. W pewnym momencie pomyślałem - zapewne trochę przesadzając - że czuję się jak po... porodzie. Co prawda nigdy nie rodziłem i moje jedyne doświadczenie w tej kwestii to chwila, gdy sam przychodziłem na świat, jednak uwierzcie mi, że tak właśnie czuję - jakbym tę metę Ultrałemkowyny najnormalniej w świecie... urodził!

No i przyznam szczerze, że nie wiem, co z tym moim nieoczekiwanym "połogiem" zrobić. Niby ochota do biegania jest wielka, niby 146 pokonanych kilometrów powinno sprawić, że stałem się, jeśli nie lepszym, to na pewno bardziej świadomym biegaczem, ale fakty są takie, że przedwczoraj, kiedy wyszedłem na pierwszy połemkowyński trening, już po 15 minutach byłem z powrotem w domu. W łóżku i pod kołdrą. Taki mój Łemki Biegi Blues!

Ale żeby nie było za smutno, na koniec trochę optymizmu: najserdeczniejsze - choć odrobinę spóźnione - świętomarcińskie życzenia imieninowe dla moich trzech ulubionych biegających Marcinów: tego, tego i tego!

UltraŁemkowie - Tomo&Miko