W ubiegły czwartek wybrałem się na koncert niezwykłego zespołu. Niezwykłego dlatego, że muzyka, którą gra ta formacja jest inspirowana bieganiem. Zespół nazywa się Biegli, składa się z pięciu muzyków i naprawdę daje czadu.
Biegli mają moc Usaina Bolta, niepozorność Adama Kszczota,
siłę Davida Rudishy, wytrzymałość Henryka Szosta, a całość dopełnia subtelna charyzma
jak u Antona Krupicki. Co ciekawe, próżno szukać w zespole wokalisty – chłopaki
grają, nie śpiewają, czasem tylko zapowiedzą w krótkich słowach kolejny utwór
lub skomentują uprzednio wygrany. Tym który mówi jest zwykle Norbullo Kontrabacz, kontrabasista i niekwestionowany lider formacji. Przy czym Norbullo
opowiada o muzyce Biegłych w tak zabawny sposób, że sam nie wiem, co sprawiło
mi więcej frajdy – krótkie „wstępniaki” przed każdym kolejnym kawałkiem, czy sama
muzyka - nawiasem mówiąc – składająca się z dźwięków kontrabasu, saksofonu,
klawiszy i dwóch perkusji.
Biegli teoretycznie grają eksperymentalny jazz, jednak daleko
im do eksperymentatorów, powiedziałbym o nich raczej: improwizujący wirtuozi o
wielkiej pasji. Miałem szczęście śledzić ich poczynania z pierwszego rzędu
kameralnej salki, w której odbywał się koncert, dzięki czemu mogłem jak na
dłoni zaobserwować ich nieustającą komunikację, a także emocje towarzyszące
wspólnemu graniu. Widać było, że muzykowanie sprawia im radość, że koncert jest
dla nich jak wspólny biegowy trening w grupie przyjaciół, gdzie najmocniejszy
dostosowuje tempo do najsłabszego, a nie jak nierówny wyścig, w którym
czterech bez powodzenia goni jednego.
Jak na kompozycje inspirowane bieganiem przystało usłyszeliśmy
utwór o kanapce z czarnego chleba jedzonej przed ciężkim treningiem, inny zatytułowany
„Kulawy” o przykrej kontuzji, kolejny to dynamiczna instrumentalna opowieść o „Ostrym
Loco” – ultra biegaczu z loczkami i brodą, którego można czasem spotkać na odległym
górskim szlaku. Był też utwór opowiadający o Biegu Rzeźnika, a także trzy nuty nieco
wykraczające poza biegowy świat: o podróży w korku na Mazury, szaleńczo
zaaranżowane „flamenco warszawskie”, a także nieoczekiwany hołd dla Paco de
Lucii.
Na koniec ponadgodzinnego koncertu Biegli – niczym świeżo
upieczony maratończyk namówiony na mecie na kolejne 5 kilometrów – zgodzili się
zagrać dla nas jeden bis. Ale za to jaki! Po ustaniu rzęsistych oklasków Norbullo
obwieścił zgromadzonym, że oto usłyszymy utwór, który został skomponowany 19
lat temu, jednak publicznie nie został dotąd zagrany ani razu. Tym samym
wkrótce wszyscy staliśmy się świadkami piszącej się właśnie pięknej muzycznej
historii, a najznamienitszym podsumowaniem koncertu Biegłych były słowa jednej
z słuchaczek, na oko sześćdziesięcioletniej pani w czerwonej garsonce. Na
pytanie Norbulla: „czy dobrze nas słychać?” sympatyczna dama rzuciła zadziornie:
„aż za dobrze!”, uśmiechnęła się porozumiewawczo, po czym wróciła do rytmicznego wytupywania kolejnego
utworu zagranego skocznie przez Norbullo i spółkę.
Informacji o kolejnych koncertach Biegłych możecie szukać tu.
Informacji o kolejnych koncertach Biegłych możecie szukać tu.