środa, 3 września 2014

7 Dolin 7 Grzechów

W ramach "przygotowań" do Biegu 7 Dolin, tak zwanej krynickiej "setki", popełniłem chyba wszystkie możliwe grzechy, jakie może popełnić biegacz na ostatniej prostej przed startem. Jadłem dużo o każdej porze dnia, a wieczorami to już zupełnie sobie folgowałem, piłem bąbelki, pszeniczniaki z browaru Konstancin, piekłem jabłeczniki, które potem z przyjemnością pochłaniałem, a do tego...prawie w ogóle nie biegałem!

Ba, nie dość, że nie biegałem, to prawie w ogóle się nie ruszałem. Od Chudego Wawrzyńca wyszedłem na trening może z pięć razy, z czego tylko raz zrobiłem więcej niż 10 kilometrów. Rozciągania zero, ogólnorozwojówki też tyle co nic i tylko rower w drodze do i z pracy ratował mnie przed kompletnym bezruchem. Jednak nie wiem dlaczego, ale w ogóle mnie ten stan nie martwi. Mimo że mam świadomość, że poziom mojego przygotowania w dziesięciostopniowej skali wynosi -1, czekam na piątek i wyjazd w kierunku Krynicy z entuzjazmem i dziwnym uśmieszkiem na ustach.

Myślę, że mój spokój bierze się stąd, że Bieg 7 Dolin traktuję zdecydowanie treningowo i krajoznawczo. Chętnie wdrapię się na Jaworzynę, z której do tej pory raczej zjeżdżałem i to tylko zimową porą, odwiedzę Rytro, które znam z wiosennej I edycji Niepokornego Mnicha, jak i całą resztę okolicznych gór i górek. Jednak koniec końców Krynicka "setka" wciąż pozostaje dla mnie jedynie przystankiem w drodze do największego wyzwania w tym roku i chyba w ogóle w całym moim biegowym doświadczeniu - październikowej Ultrałemkowyny. Bieg 7 Dolin ma być ostatnim przetarciem przed zmierzeniem się z trzycyfrowym dystansem. W Krynicy kilometrów będzie 100, za to półtora miesiąca później wystartujemy z tego samego miejsca już na 150-kilometrowej trasie. Liczę na to, że "stówka" wybaczy mi nieróbstwo, bo "sto pięćdziesiątka" takiej leserki jak ta ostatnia już na pewno mi nie daruje...

Plan na kolejne dni jest więc prosty. Odstawiam bąbelki, pszeniczniaki, jabłeczniki i wieczorne uczty i udaję, że nic się nie stało. Afirmuję się, że jestem w życiowej formie, staję na starcie na krynickim deptaku w sobotę o 3 nad ranem, dobiegam do mety w 17-godzinnym limicie, zjadam pizzę z rydzami na uzupełnienie węglowodanów i jestem najszczęśliwszym ultra biegaczem na świecie. Proste? Proste! Aha, a wcześniej świętuję wygraną Przyjaciela w konkursie na Biegowego Dziennikarza Roku. Zasady konkursu są co prawda wyjątkowo niejasne i szemrane, ale i tak wierzę, że Festiwal Biegowy to właśnie jego doceni. Dlaczego? Bo on naprawdę kocha bieganie! 

4 komentarze:

  1. Powodzenia i do zobaczenia ;)! P.s. My tez trzymamy kciuki za Biegowego Dziennikarza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powodzenie się udało, "dozobaczenie" niestety nie :-(
      Jak Tomek?

      Usuń
  2. Tomek zadowolony-12h57min,choć ostatnie 10km w ulewie :/,nawet ja potuptałam w biegu dla kobiet i minimaratonie,więc festiwal ogólnie na duży plus, tylko nie bylo tak kameralnie jak na Rzeźniku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12:57?! To ja miałem tyle chyba na 66. km ;-)
      Szacunek przeogromny za 7 Dolin, bieg kobiet i minimaraton, i tylko szkoda, że tym razem nie udało nam się zobaczyć...
      A co do kameralności, to przyznaję rację, ale z drugiej strony nie zamieniłbym wbiegu na deptak za nic na świecie!!!
      Uściski i serdeczności!

      Usuń