W wielu innych okolicznościach pewnie uznałbym nazwę tego biegu za bufonadę i kolejny etap do totalnego skomercjalizowania mojego ukochanego sportu. Jednak w połączeniu z ideą jaką za sobą niesie, marka krakowskiego Business Run (podobnie jak i jego bliźniaczych biegów w Warszawie, Łodzi, Katowicach i Poznaniu) jest absolutnym marketingowym strzałem w dziesiątkę i nie może się kojarzyć inaczej niż jednoznacznie pozytywnie.
Albowiem w dużej mierze nie o biznes tu chodzi (przynajmniej nie bezpośrednio) a o pomoc potrzebującym, którymi są ludzie po amputacjach kończyn - podopieczni Fundacji Jaśka Meli "Poza horyzonty". Biznes jest tu więc tylko przykrywką, zachętą, zaś prawdziwy cel biegania w firmowych barwach to zebranie funduszy na zakup profesjonalnych protez dla ludzi, którzy dziś o sprawnym bieganiu mogą tylko pomarzyć.
Muszę powiedzieć, że jestem pod ogromnym wrażeniem tego czego Jasiek Mela, Wojtek Liszka i wszyscy wspomagający ich ludzie dokonali w ramach Poland Business Run. Rozmach imprezy, profesjonalizm, niezwykła pozytywna energia płynąca z ust i serc wszystkich zaangażowanych, i - przede wszystkim - genialny w swej prostocie pomysł na zbiórkę charytatywną, wszystko to zasługuje na najniższy pokłon najwyższego szacunku.
W przypadku Krakowa - największych zawodów w całym cyklu - na biznesowe bieganie na rzecz niepełnosprawnych zapisało się kilkaset pięcioosobowych sztafet, w których każdy z zawodników miał do pokonania pętlę o długości 3,8 kilometra. Dystans ten - dla jednych śmiesznie krótki, dla innych niemożliwie długi - gwarantował wszystkim jedno: był go w stanie pokonać właściwie każdy, jeden sprintem w 12 minut, drugi spacerem w pół godziny.
Trasa Kraków Business Run 2014 wiodła najbardziej turystycznym z krakowskich szlaków - w większości po Plantach, a pozostałą część chodnikami wokół Wawelu i po uliczkach w okolicach Rynku. Strefa Zmian znajdowała się po jego zachodniej stronie, podobnie jak całe "miasteczko biegowe". Jedynie szatnie i depozyty zostały ulokowane za południowo-zachodnim rogiem Sukiennic, jednak wszystko było na tyle blisko siebie, że nie sposób było się pogubić. Przy czym nie tylko zaplecze socjalne, ale i w ogóle całą organizację biegu trzeba podsumować dwoma słowami - była NA MEDAL!
A skoro jesteśmy przy medalach, ludzie, którzy często uczestniczą w zawodach, zwykle po jakimś czasie przestają na te medale zwracać uwagę i po prostu po każdej kolejnej miniętej linii mety wrzucają je do jakiegoś pudła bez dna, zawieszają na pokrętle od kaloryfera, w ubikacji, albo oddają do zabawy dzieciom. Myślę jednak, że w przypadku Kraków Business Run jest inaczej. Jestem przekonany, że uczestnicy wyeksponują go równie godnie jak godny jest cel, dla którego wszyscy biegaliśmy po Grodzie Kraka w minioną niedzielę. Co więcej, obserwując ich reakcje i twarze już po zawodach, miałem wrażenie, że dla wielu z "rozbieganych biznesmenów" medal ten był pierwszym na ich biegowej ścieżce. I - po tak niezwykłym i pozytywnym przeżyciu - na pewno nie ostatnim!
Ja sam miałem honor wystąpić w Kraków Business Run w barwach Sztafety Fundacji Darka Strychalskiego. Nasza ekipa była wyjątkowa przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, tuż przed wyjazdem zachorował synek naszej "piątej na zmianie", przez co musiała zostać w domu uszczuplając tym samym nasz skład do 4 osób. Na szczęście bohaterski Darek po raz kolejny okazał się nie do zdarcia i postanowił, że...przejmie jej kolejkę i pobiegnie 2 razy - na pierwszej i na ostatniej pętli. Środek stawki wypełniliśmy my - Ania, Magda i ja.
Drugi powód, dla którego wyróżnialiśmy się z tłumu było to, że - w przeciwieństwie do większości - nie byliśmy najlepiej zorganizowaną sztafetą tego dnia w Krakowie. Dość powiedzieć, że jeszcze na 15 minut przed wystrzałem startera staliśmy jak kołki na środku Rynku bez numerów startowych i krzty pomysłu, co ze sobą zrobić. Mieliśmy za to walizki podróżne, cywilne, niezbyt biegowe stroje i sporo wątpliwości. Jedyne co nas tłumaczy to, że przystępowaliśmy do Kraków Business Run dosłownie z trasy. Darek z Anią jeszcze o 3 rano byli w Lublinie, a my z Magdą dopiero o 5 wyruszyliśmy na południe z Warszawy. Na szczęście po raz kolejny z opresji wyratował nas Zwycięzca jakimś cudem zdobywając upragnione pakiety. Potem jeszcze tylko pomieszaliśmy na wszystkie możliwe sposoby numery startowe, przez co każde z nas wystartowało nie na swojej zmianie i nie pod swoim nazwiskiem. Najdobitniejszym podsumowaniem naszego występu niech będzie to, że najlepszy czas w naszej drużynie miała...Paulina, która w tym samym czasie opiekowała się chorym synkiem 300 kilometrów dalej! Ale nic to, najważniejsze, że wszyscy bawiliśmy się naprawdę przednio. Niech żyje Sztafeta Darka, niech żyje Poland Business Run!
Potwierdzam, że impreza super! W Warszawie też się udało. - dobra zabawa, pozytywne emocje połączone z charytatywnym celem to jest to:)
OdpowiedzUsuńGratulacje dla Waszej "zakręconej" ekipy ;)
Zakręcona ekipa dziękuje i pozdrawia najszybszego zawodnika na warszawskiej trasie!
Usuń