czwartek, 16 października 2014

Roll'n'Roll

Nie ma rocka. Rock się skończył wraz z ostatnim taktem tego twista:



Ale jest roll. A lot of roll!

Roluję od trzech dni, wałkuję, ugniatam, przetaczam. Kiedyś robiłem tak z ciastem. Na słodkości albo na makaron. Dzisiaj robię tak z udem. I z tyłkiem. I wiecie co? Po raz pierwszy w historii hasło "dupa zbita" oznacza, że coś się udaje. Udo się udaje. A konkretnie pasmo biodrowo-piszczelowe. No i dupa. Bo to na niej pasmo się zaczyna.

Tyłek mnie boli od tego rolowania jak cholera, udo jeszcze bardziej. Najbardziej z boku, z tyłu też trochę, i tylko przód jakoś się uchował. Na początku miałem dość po kilku minutach, dziś - po czterech dniach masochistycznych porannych i wieczornych sesji - dochodzę do minut dziesięciu a może i kwadransa. Trzy czwarte czasu dostaje w kość kontuzjowana noga, resztę ta druga-jeszcze zdrowa. Profilaktycznie, żeby zaraz i w niej się ścięgno nie ściągnęło zanadto.

Dla tych, których to interesuje szybka historia problemu. Zima 2010 - niewinne winko, tańce, udawanie Johna Travolty, trach!, coś pykło w łąkotce przyśrodkowej lewego kolana i bania zamiast kolana. Lato 2010 - artroskopia, zeszycie popękanej łąkotki, 3 miesiące w pozycji na bociana, na jednej nodze, w tym taniec-skakaniec ze świadkową na weselu brata. Efekt: udo prawej nogi jak u kulturysty, łydka jak udo Kenijczyka. Za to lewa - katastrofa, jak u Anji Rubik, tylko więcej włosów. Wczesna jesień 2010 - rehabilitacja w zakresie o 50% okrojonym od zalecanego, bo po kilku słono opłaconych wizytach w klinice rehabilitacyjnej prędko zajrzało mi w oczy widmo bankructwa. Późna jesień 2010 - Powrót do biegania, pierwsze "piątki", "dyszki", aż w końcu pokusiłem się o zimny, jesienny półmaraton. Wiosna 2011 - Powrót z Kanady do Polski i decyzja o tym, że rezygnuję z transportu miejskiego i wszędzie jeżdżę na rowerze albo biegam. No i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że wytrzymałość mojego ciała była mniejsza od mojego ego i po kilku tygodniach wszędziebiegania, gdzieś nad Wisła wracając nie pamiętam skąd, poczułem nagle dziwny ból po zewnętrznej stronie prawego kolana. Lewa noga nie zdążyła po zabiegu dojść do pełni formy i sił, więc mądry organizm odciążał ją dociążając sąsiadkę. A prawa sąsiadka mogła wytrzymać dużo, ale rozbratu z MZA nie wytrzymała. I tak poznałem się z pasmem biodrowo-piszczelowym. Choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem...

Od wiosny 2011 roku, czyli od 3 i pół roku, ból wciąż pojawia się i znika - czasem przychodzi na krótko, a czasem na dłużej, raz wyłączył mnie z treningów na dobrych kilka miesięcy. Na początku myślałem, że to sprawka naciągniętych więzadeł, zbitej rzepki, albo urazu łąkotki. Jednak po przewertowaniu niezliczonych artykułów na biegowych portalach, stawało się dla mnie coraz bardziej jasne, że to właśnie pasmo biodrowo-piszczelowe - w jakiś sposób wywołuje kłucie i pieczenie w prawym kolanie. Ostatecznie moje przypuszczenie potwierdził Dr. Kranc - podobno jeden z najlepszych fachowców od USG w Warszawie - który najpierw postawił diagnozę: "konflikt pasma biodrowo-piszczelowego z nadkłykciem kości udowej", a następnie poinformował mnie, że "bieganie wcale nie jest dla pana dobre". Tak na marginesie, bardzo mi się spodobała ta jego szczerość.

Doktor Kranc nie wchodząc w szczegóły zdążył mi jeszcze tylko poradzić, że na tego typu uraz najlepsze są ćwiczenia wzmacniające, rozciąganie i rolowanie właśnie! No więc wracając do domu podskoczyłem do sklepu rehabilitacyjnego, kupiłem ostatni dostępny wałek-roller-masażer i...dawaaaj w internet szukać prawidłowego sposobu wykonywania ćwiczeń. Już po chwili miałem wrażenie, że dosłownie co drugi biegacz miał do czynienia z tym samym problemem co ja, bo artykułów, wideów i innych vlogów na ten temat są w sieci tysiące tysięcy. Istny potop wiedzy!

Także od tamtej pory roluję. I mimo że jest to zajęcie naprawdę bolesne i nierzadko wykrzywiające twarz w grymasie dyskomfortu, mam poczucie, że już po czterech dniach czuję poprawę. Może to autosugestia, a może magiczna moc wałka. Nie chcem ale ćwiczem! Wszak Łemkowyna czeka!!!        

3 komentarze:

  1. Uuuu,nie zazdraszczam. Ponoć warto się rolować nawet jak jest wszystko OK, to pomaga zapobiec kontuzji.. Ale też nie ma co z rolowaniem przesadzać, bo nie chodzi o zmasakrowanie sobie nogi, tylko o rozluźnienie napięcia. Ponoć zamiast 2x10 min lepiej jest robić 10x2 min. Mi na ITBS najlepiej pomaga wzmacnianie ud - krzesełko, przysiady na 1 nodze itd. Jak mnie w te wakacje męczyło, to w pracy co godzinę szedłem do toalety i robiłem przysiady na 1 nodze ;))) Wracaj chłopaku do zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2x10 minut?! Ha, niedoczekanie - ja już po 3 sesjach po 2-3 minuty jestem jak zbity kotlet!
      Przysiady na jednej nodze?! Krasus, pamiętaj, że rozmawiasz z człowiekiem a nie z cyborgiem! Może za jakiś czas...
      Na razie robię na dwóch i - za Twoją poradą - dokładam krzesełko. Do tego unoszenie zadka i liczę na to, że jakoś się wzmocnię na Łemkowynę. A potem ruszam na ostro z ogólnorozwojówką!
      Ogólnie mam ochotę wytoczyć sprawę mojemu wuefiście - jestem ewidentnym przykładem schematu: serce do sportu - +10, przygotowanie bazowe - naciągane 1. Ale jak ma być inaczej, jeśli przeważnie odbywało się to tak: "macie piłkę i grajcie..."
      Dzięki wielkie i serwus serdeczny!

      Usuń
  2. jak nie głowa to inna część ciała przypomina o ludzkiej stronie biegowej natury ;-)

    OdpowiedzUsuń