Nic nie rozumiem. Najpierw odechciało
mi się biegać, a jak już w końcu wróciła mi ochota do treningów, dla odmiany odechciało
mi się pisać. I jak tu prowadzić biegowego bloga?! Do kitu z takim blogiem!
A wszystko to w czasie, kiedy
powinienem robić podsumowanie: zarówno biegowego roku jak i pierwszych urodzin
samego bloga. Ale wiecie co? Chrzanię to! Nie będzie żadnych podsumowań. Będzie
o tym co tu i teraz. A tu i teraz jest całkiem nieźle. W sercu zapał, w głowie
plany, w łydkach moc, a w – jak to się nieładnie mówi – dupie ogień!
Jestem w górach, moich ukochanych
górach! Bieganie po górach zawsze wyzwala we mnie coś co powoduje, że miłość do
biegania rodzi się na nowo – nawet wtedy gdy na nizinach jest ze mną, z
moją formą i z moimi chęciami już całkiem źle. Energiczne zbiegi, na których
wyobrażam sobie, że jestem Marcinem Świercem, podejścia, podczas których drobię
kroczki jak Anton Krupicka, płaskie odcinki wymagające żelaznej konsekwencji –
wszystko to sprawia, że bieganie wraca na swoje właściwe tory.
Chciałbym napisać, że w górach
wraca mi pasja biegania. Ale nie, to nie jest pasja. Pasja ma w sobie coś
demonicznego, a to co teraz czuję to najprawdziwsza miłość. Miłość do ruchu, do
przyrody, do swoich myśli, do niedoskonałego ciała, do przeszłości, przyszłości
i teraźniejszości. Miłość do świata po prostu…
Aleś to ładnie napisał...:) Korzystaj, wciągaj te góry wszystkimi zmysłami! Ja już żyję lutowym tygodniem w Tatrach, a to jeszcze prawie dwa miesiące...
OdpowiedzUsuńDzięki Krass i... widzimy się w górach! A że dzisiaj 24 grudnia to... Wszystkiego Najwspanialszego dla Ciebie!!!
UsuńSuper wpis!
OdpowiedzUsuń