sobota, 20 grudnia 2014

Miłość



Nic nie rozumiem. Najpierw odechciało mi się biegać, a jak już w końcu wróciła mi ochota do treningów, dla odmiany odechciało mi się pisać. I jak tu prowadzić biegowego bloga?! Do kitu z takim blogiem!

A wszystko to w czasie, kiedy powinienem robić podsumowanie: zarówno biegowego roku jak i pierwszych urodzin samego bloga. Ale wiecie co? Chrzanię to! Nie będzie żadnych podsumowań. Będzie o tym co tu i teraz. A tu i teraz jest całkiem nieźle. W sercu zapał, w głowie plany, w łydkach moc, a w – jak to się nieładnie mówi – dupie ogień!

Jestem w górach, moich ukochanych górach! Bieganie po górach zawsze wyzwala we mnie coś co powoduje, że miłość do biegania rodzi się na nowo – nawet wtedy gdy na nizinach jest ze mną, z moją formą i z moimi chęciami już całkiem źle. Energiczne zbiegi, na których wyobrażam sobie, że jestem Marcinem Świercem, podejścia, podczas których drobię kroczki jak Anton Krupicka, płaskie odcinki wymagające żelaznej konsekwencji – wszystko to sprawia, że bieganie wraca na swoje właściwe tory. 

Chciałbym napisać, że w górach wraca mi pasja biegania. Ale nie, to nie jest pasja. Pasja ma w sobie coś demonicznego, a to co teraz czuję to najprawdziwsza miłość. Miłość do ruchu, do przyrody, do swoich myśli, do niedoskonałego ciała, do przeszłości, przyszłości i teraźniejszości. Miłość do świata po prostu…

3 komentarze:

  1. Aleś to ładnie napisał...:) Korzystaj, wciągaj te góry wszystkimi zmysłami! Ja już żyję lutowym tygodniem w Tatrach, a to jeszcze prawie dwa miesiące...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Krass i... widzimy się w górach! A że dzisiaj 24 grudnia to... Wszystkiego Najwspanialszego dla Ciebie!!!

      Usuń