niedziela, 15 marca 2015

Ultra-Trejl du Warsowi

Punktualnie o 9 rano 15 marca 2015 roku siedemnastu śmiałków wyruszyło z parkingu przy ulicy Bartyckiej w Warszawie zmierzyć się z niezwykłym i prawdopodobnie bezprecedensowym wyzwaniem. Zadanie, które nakreśliła im liderka grupy Ewa Siwoń, polegało na zdobyciu biegiem pięciu szczytów formacji zwanej w pewnych kręgach Koroną Warszawy. Były to: Kopa Cwila, Górka Szczęśliwicka, Górka Moczydłowska, Góra Gnojna oraz Kopiec Czerniakowski. Przedstartowe szacunki wskazywały na to, że osiągnięcie celu będzie wymagało od dzielnych biegaczy pokonania około 34 morderczych kilometrów po miejskiej dżungli. Zapraszamy na naszą relację z wydarzenia okrzykniętego z francuska "Ultra-Trejl du Warsowi"!


Pierwsze kilometry przebiegły nadzwyczaj spokojnie, grupa biegła w zwartym szyku, pewnie i żwawo. Niecodzienny widok ponad tuzina atletów przemykających niczym cienie przez najbardziej niebezpieczne rewiry miasta, wzbudzał podziw przechodniów. Południowy wiatr, w tej chwili jeszcze niemocny by zaszkodzić naszym śmiałkom, dął im w harde oblicza zwiastując jednocześnie istną przeprawę przez mękę na końcowym fragmencie trasy. Będą wtedy zmęczeni, nadbiegną z północy, ujmując rzecz z pewną dawką ironii - będzie im wówczas z wichrem do twarzy... Jednak zostawmy te rozważania, wszak obecnie są w pełni sił, skoncentrowani i pewni każdego pokonywanego kroku. W niespełna pół godziny od startu dotarli do pierwszego szczytu - ursynowskiej Kopy Cwila!

Moment zdobycia Kopy Cwila

Nagle ziemia zadudniła, i to nie było tup tup, to było jak przemarsz wojsk, jak stado jaguarów spuszczonych ze smyczy, istne bum bum! To nasi śmiałkowie puścili się w dół ku Dolince Służewieckiej niczym kołczan indiańskich strzał wystrzelony na raz, niczym rodzina jastrzębi nurkująca z przestworzy by dopaść swoją ofiarę. Nie minęło dziesięć sekund, a już zmierzali w stronę przejścia podziemnego pod ulicą Puławską. To ciemne, złowrogie miejsce mogło oznaczać tylko jedno...

Podziemia prowadzące do Mordoru

Mordor! Wbiegli w ten nieprzyjazny świat konstrukcji ze szkła i hartowanej stali, podziemnych parkingów, ogromnych logotypów na szczytach biurowców, służbowych opli insignia i kantyn smakujących glutaminianem sodu. Do pokonania mieli zawsze niebezpieczną przełęcz nad ulicą Marynarską, wąskie chodniki ulicy Postępu, i wreszcie rejon zwany "Sercem Mordoru" oraz imperium korpokorków - ulicę Domaniewską.

Przełęcz nad Marynarską
Widok z przełęczy

Serce Mordoru - ulica Domaniewska


Jednak naszym śmiałkom biurowe ostępy niestraszne, i już wkrótce minęli granice tych złowieszczych ziem. Teraz wkroczyli w znacznie przyjaźniejszy rewir warszawskich Włoch, dokąd dotarli granią nasypu torów kolejowych oraz tunelem linii prowadzącej na lotnisko. Do drugiego szczytu - Górki Szczęśliwickiej - zostało już naprawdę niewiele. Tylko minąć oś ulicy Grójeckiej!



 

Drugi szczyt okazał się zgoła trudniejszy do zdobycia niż pierwszy. Nie dość, że w nogach naszych śmiałków odłożyło się już kilka kilometrów więcej, to i podejście okazało się znacznie bardziej wymagające. Partia szczęśliwickich regli była jeszcze stosunkowo łaskawa, jednak wyższe piętra zmusiły biegaczy do wzmożonego wysiłku. Najpierw kamienne schody, a później spektakularna wspinaczka wykończyły ich do tego stopnia, że na szczycie próżno było wskazać jedną osobę zdolną by miarowo oddychać.


 
Górka Szczęśliwicka zdobyta! Można gnać dalej. Jednak w szeregi grupy wdaje się na tym etapie już nie tylko zmęczenie ale i powątpiewanie, czego przykrym efektem staje się rezygnacja kilku uczestników wyprawy. Na szczęście organizatorka Ewa Siwoń dostaje meldunek, że na kolejnym szczycie - Górce Moczydłowskiej - już oczekuje wsparcie. Grupa znów jest w dobrym nastroju, co przypieczętowuje pamiątkowe zdjęcie dyrekcji Ultra-Trejl du Warsowi - głównej organizatorki oraz kierownika działu promocji - przy ulicy Na Bateryjce, której to nazwa w sympatyczny sposób nawiązuje do temperamentu obojga.



Dalej trasa wiedzie wśród dobrze już nam znanych miejskich krajobrazów: przejść podziemnych, chodników wzdłuż głównych arterii, a także w okolicach torów kolejowych. Tylko ulica Armatnia nieco zaskakuje swoim kameralnym charakterem i ukrytymi podwórkami, które sprawiają wrażenie, jakby czas zatrzymał się na nich kilkadziesiąt lat temu. Grupa pobiegła po kocich łbach w kierunku północnym.



Przenieśmy się teraz piorunem do Parku Moczydłowskiego. To co się tam dzisiaj wydarzyło, to była najprawdziwsze poezja biegania. Z jakąż oni gracją pokonali kilkaset metrów karkołomnego podbiegu pod tamtejszą górkę. Te dziarskie susy, ta praca rąk niczym ruch wahadeł amerykańskich szybów naftowych, ten rozdzierający trzewia oddech, którego każde tchnienie było skalkulowane na ten jeden moment nadludzkiego wysiłku. Zespół kilkunastu postaci przypuszczających trzeci już dzisiaj atak szczytowy z daleka wyglądał jak wataha wilków goniąca swoją ofiarę. A ich ofiarą był szczyt!

 

Nasi herosi nie zabawili jednak na górze zbyt długo. Już po chwili znów rączo gnali po pokrytym zieloną murawą zboczu, tym razem w dół. Kierowali się w kierunku Cmentarza Powązkowskiego, dalej ulic Stawki i Sanguszki aż po jakimś czasie dotarli do zbocza skarpy, z której spoglądało na nich spowite późnozimowym rozleniwieniem warszawskie Stare Miasto. A to znak, że przedostatni szczyt na trasie Ultra-Trejl du Warsowi już tuż tuż!

 

Góra Gnojna, choć stroma, okazała się dla naszych biegaczy przysłowiową pestką. Wbiegli na nią energicznie jak źrebaki, zrobili kilka zdjęć do archiwum wyprawy, by już po chwili sunąć rytmicznie wzdłuż Wisły w kierunku południowym. Tak jak się obawiano, czołowy wiatr bardzo utrudniał ekspedycję, jednak śmiałkowie nie od tego są śmiałkami by złamał ich zwykły wicher. Zaraz minęli Most Świętokrzyski, pomnik Syreny, Most Poniatowskiego, świeżo wyremontowany bulwar na wysokości Powiśla, by po chwili wbić się w dzikie zarośla nieopodal Portu Czerniakowskiego. To już tylko 2 kilometry do mety!

 

Jeszcze tylko Czerniakowska, jeszcze tylko skręt w lewo w Bartycką, dosłownie w locie przeskakują na drugą jej stronę, mijają parking, z którego kilka godzin wcześniej wystartowali, jeszcze tylko 350 schodów prowadzących na szczyt Kopca Czerniakowskiego i... jeeeeeest, sąąąąąą, zrobili to!!! Przebiegli 34 kilometry, zdobyli Biegową Koronę Warszawy, dotarli do samej mety! Bohaterowie!!! I tylko duma może nas rozpierać, że są ludzie, którym się chce. Którym się chce wymyślać, realizować takie przedsięwzięcia a później się nimi cieszyć! 



Na koniec tego niezwykłego dnia i niecodziennego wydarzenia, każdy z bohaterów otrzymał od szacownej organizatorki jeszcze bardziej niecodzienny medal - wykonane ręcznie piernikowe serce z wylukrowanym skrótem UTW, od Ultra-Trejl de Warsowi. Dla takich chwil warto żyć. I Warszawa uroniła łzę, gdy zobaczyła, co też się tu dzisiaj wydarzyło...


***

WYDARZENIE ZAINSPIROWANE PROJEKTEM "KORONA WARSZAWY"

7 komentarzy:

  1. Hej, nie mogłam przestać się uśmiechać czytając :) Wszystkie te kilometry znów stanęły przed oczami, Bardzo fajna relacja :) I dziękuję za tyle miłych słów, aż się wymyślać takie akcje, jak je można potem robić z takimi ludźmi

    OdpowiedzUsuń
  2. Obsmialam sie:-) Świetnie napisane, to był fajny dzień!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak było! I ja tam byłem i izo piłem :)

    OdpowiedzUsuń