Zabieram się do napisania tej relacji już od dwóch dni. Zaczynam, ale zaraz potem kreślę, zaczynam od nowa i po chwili wracam do początku, ponawiam próbę, ale zaraz wszystko kasuję. Tyle myśli kłębi się w mojej głowie, tyle przemyśleń, wrażeń, że nie wiem, od czego zacząć, na czym skończyć, co jest ważne a co nie. Bo tak naprawdę wszystko jest dla mnie ważne, wszystko najważniejsze, każdy pokonany kilometr trasy, każda długa sekunda, każdy krok i każde serdeczne spotkanie na trasie.
Wszystko, czego doświadczyłem na Biegu Rzeźnika wydaje mi się wyjątkowe, niezapomniane i niegodne "niewspomnienia". Począwszy od organizacji zawodów, przez piękno Bieszczad, atmosferę biegu, poczucie jedności wśród biegaczy, wszechobecną sympatię i życzliwość, wspaniałego partnera i piękny wspólny rajd czerwonym szlakiem. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że im bardziej próbuję sobie to wszystko w głowie poukładać, tym więcej przypominam sobie nowych pięknych chwil i obrazów z tego absolutnie cudownego święta biegania - Biegu Rzeźnika 2014. Czuję się więc, jakbym właśnie dostał w prezencie wymarzone puzzle ze stu tysięcy elementów, z których wszystkie mogą być tym pierwszym...
***
Sześćset par, tysiąc dwustu uczestników na starcie, osiemdziesiąt kilometrów trasy, szesnaście godzin limitu, dwie połoniny i przynajmniej siedem innych szczytów do pokonania - to XI edycja Biegu Rzeźnika w liczbach. Jednak "Rzeźnik" to nie tylko imponujące liczby i potężne przewyższenia (+3235m podbiegów oraz -3055m zbiegów), "Rzeźnik" to również (a może: przede wszystkim) pasja, poświęcenie i pełne oddanie - zarówno biegaczy jak i organizatorów, wolontariuszy oraz wszystkich tych, dzięki którym ściganie się wzdłuż czerwonego szlaku jest w ogóle możliwe. Ale "Rzeźnik" to także wysoki poziom sportowy, szczególnie w tym roku, gdy przerósł on wszelkie - nawet najśmielsze - oczekiwania.
Przemek Sobczyk i Kuba Wiśniewski - czyli góral i chłopak z nizin - zwyciężyli w fenomenalny sposób bijąc przy tym niemalże o 20 minut dotychczasowy rekord trasy Marcina Świerca i Piotrka Hercoga. Drugi zespół - Bartek Gorczyca i Łukasz Szumiec - również wykazał się niezwykłą formą i zepchnął w rzeźnickiej klasyfikacji wszech czasów sztandarowy duet Salomona na trzecie miejsce. Wśród zespołów kobiecych co prawda rekord nie padł, ale zabrakło naprawdę niewiele, by Magda Ostrowska-Dołęgowska i Justyna Frączek mogły się cieszyć ze "złamanej" magicznej bariery 10 godzin. Jeśli dodać do tego fakt, że w sumie 6 par pobiegło poniżej 9 godzin, 19 poniżej 10, a 62 poniżej 11, okazuje się, że XI edycja Biegu Rzeźnika pod względem sportowym wzniosła się na absolutnie fenomenalny poziom.
Największy wpływ na to miały zapewne warunki pogodowe - wręcz wymarzone i w niczym nie przypominające tych z kilku ostatnich lat. W ubiegły piątek było bowiem w Bieszczadach stosunkowo sucho i dość chłodno, przez co szlak pozwalał biegaczom się rozpędzić i gnać z dużą prędkością od Komańczy aż do samej mety w Ustrzykach Górnych. Drugim ważnym czynnikiem było to, że do Cisnej zjechało w tym roku wyjątkowo dużo mocnych zespołów, przez co wytworzyła się niesamowita atmosfera rywalizacji, którą czuć było jeszcze po zakończeniu zawodów. Nie należy jednak zapominać też o tym, że wysoka forma uczestników wzięła się również z tego, że ludzie po prostu biegają coraz więcej, lepiej i nasze narodowe bieganie - w tym ultra - jest po prostu na niesamowitej krzywej wznoszącej!
Bieg Rzeźnika "zaproponował" w tym roku biegaczom jedno z najwyższych startowych w kraju - 250 zł na osobę, czyli równe 5 stów na parę. Dużo? Może i dużo, ale dziś, już po zawodach, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że udział w "Rzeźniku" z całą pewnością jest tych pieniędzy wart. A za co warto tyle zapłacić?
Za trasę: przepiękną i wymagającą - nie tylko dla biegaczy ale i dla organizatorów, bo to w końcu oni muszą dogadywać się z Bieszczadzkim Parkiem Narodowym, żebyśmy potem my mogli beztrosko wkroczyć w dzikie królestwo Bieszczad.
Za obsługę - uśmiechniętą, pomocną i zawsze widoczną w swoich żarówiastych pomarańczowych koszulkach z logo OTK Rzeźnik na plecach (a może na piersi?).
Za biuro zawodów: w pełni profesjonalne w bieszczadzkiej odsłonie - wiem, że byli tacy, którzy musieli czekać na przydział koszulki, ale nie zapominajmy, że Cisna to nie centrum wszechświata i swoje ograniczenia ma. Ja w każdym razie żadnych powodów do narzekań nie mam. Wspólnie z partnerem odebraliśmy pakiet w ciągu piętnastu minut i w naszym przypadku wszystko zagrało na tip-top.
Do tego całkiem porządne expo, gdzie zapominalscy mogli dokupić właściwie każdy element sprzętu, jeśli czegoś nie zabrali z domu. W tym miejscu warto wspomnieć o firmie Newline, która zrobiła złoty interes wypuszczając specjalne, okolicznościowe "rzeźnickie" bluzy - przez trzy dni pobytu w Cisnej naliczyłem ich na sylwetkach biegaczy i ich towarzyszy dobrych kilkaset.
Za biegi towarzyszące - Rzeźniczka i Rzeźniczątko (dla
dzieci) - pełen sukces i szansa dla rodzin i przyjaciół "Rzeźników" na
złapanie górskiego biegowego bakcyla. Na dodatek w planach na przyszły rok jest młodszy ale większy brat "Rzeźnika" - nie wiadomo jeszcze, jak się będzie nazywał (może "Rzeźnior"?), ale ma to być bieg na ponad 100 kilometrów w przeciwnym do "Rzeźnika" kierunku (czyli ze wschodu na zachód).
Za przepaki i punkty na trasie - tu również prawie wszystko zagrało, choć warto byłoby jeszcze jaśniej i wyraźniej doprecyzować, że techniczna pomoc osób trzecich jest na "Rzeźniku" niedozwolona. Jesteśmy zdani tylko na siebie, wolontariuszy i nasze zdeponowane na przepakach plastikowe worki. Jeśli chodzi o punkty żywieniowe, zabrakło moim zdaniem dwóch rzeczy: ciepłej zupy np. w Smereku (nie potrzeba cudów, naprawdę wystarczyłby koncentrat pomidorowy z odrobiną soli i gorącej wody) oraz bananów i czekolady na każdym z punktów (organizatorzy na odprawie obiecywali, że nakarmią biegaczy i był to w mojej ocenie jedyny element, w którym słowa nie dotrzymali).
Kolejnym udanym zabiegiem było zaproszenie na imprezę bieszczadzkiego browaru Ursa Maior z okazjonalnym piwem "Rzeźnik", które - jak się później okazało - cieszyło się ogromnym powodzeniem przez całe trzy dni, od otwarcia biura zawodów aż do zamknięcia imprezy. A jak ten zimny "Rzeźnik" smakował na mecie...
Na metę wpadliśmy z moim towarzyszem Rosołem równo po 10 godzinach i 6 minutach pięknej biegowej przygody. Zostawiliśmy za sobą dziesiątki podejść i zbiegów, tysiące wartkich kroków, kilka niepewnych spojrzeń w poszukiwaniu szlaku i jeden poważny kryzys. W naszej pamięci jeszcze świeże było wspomnienie kanapki z serem połkniętej w Smereku na pięć kęsów, chłodnej puszki coca-coli, najpierw odizolowanej od promieni słonecznych zawiniątkiem ze skarpet z lycry, a następnie wypitej ze smakiem. Pamiętaliśmy też szalony zbieg na pełnej prędkości pod wyciągiem w Cisnej, niekończące się podejście pod Jasło, poszukiwanie strumienia, gdy skończyła nam się woda, krótką pogawędkę ze znajomymi ultrasami z Gorlic, którzy zmagali się właśnie z najgorszym - niedomaganiem jednego partnera, podczas gdy drugi wciąż czuł się mocny. Ostatecznie chłopaki nie dobiegli do mety, jeden odpadł, drugi musiał zejść z trasy razem z nim - to musiał być dla nich najprawdziwszy test lojalności i wyrozumiałości.
Bieg Rzeźnika 2014 będę wspominał z najszczerszą nostalgią i z wielką satysfakcją. Przed startem otarcie się o 10 godzin było dla mnie jak marzenie ściętej głowy. Gdyby ktoś powiedział mi wtedy, że na mecie będziemy się zastanawiać, gdzie mogliśmy zaoszczędzić "stracone" 6 minut, popukałbym się z politowaniem w czoło. A jednak! Nie dość, że tak właśnie było, to udało nam się pokonać całą trasę naprawdę równo, bez szczególnych ekscesów z jednym tylko kryzysem w okolicy punkty w Smereku, kiedy to rozważaliśmy dotarcie do mety marszem. Na szczęście magiczna moc kanapki z serem z Ryk wpompowała w nas nowe siły i pozwoliła najpierw rączo wdrapać się na Połoninę Wetlińską, a zaraz potem na jej wyższą siostrę Caryńską. Tam już nie biegliśmy, my po prostu lecieliśmy wyprzedzając przy tym wszystkich na swojej drodze. Byliśmy jak wiatr, jak dwa niebieskie ptaki, jak chmura sunąca wzdłuż grzbietu nie zważająca na nierówności, wzniesienia ani kamieniste grzebienie boleśnie wrzynające się w stopy. Na tym etapie byliśmy po prostu nie do pokonania!
"Rzeźnik" to zatem mój zupełnie niespodziewany największy biegowy sukces w życiu - 22. miejsce przy takim poziomie i tak ogromnej konkurencji? Wciąż nie mogę w to uwierzyć... Tym większy podziw wzbudza we mnie osiągnięcie kompanów z Monte Kazury - Rafała i Dominika, którzy jak gdyby nigdy nic przybyli w Bieszczady z Niziny Mazowieckiej i roztrzaskali Bieg Rzeźnika jeszcze o ponad pół godziny szybciej niż my i szturmem wzięli miejsce w pierwszej dziesiątce klasyfikacji generalnej - najszczerszy szacunek dla Was!
Jednak oprócz satysfakcji sportowej, "Rzeźnik" przyniósł też trzy momenty, które wdarły się w moją pamięć bardziej niż wszystko inne. Pierwszy to przepak w Cisnej, gdzie przybyliśmy w 3 i pół godziny od startu, równo o siódmej. Podczas gdy wszyscy inni uczestnicy wyjmowali przygotowane wcześniej kije, zmieniali kurtki na lżejsze i wlewali do bukłaków zapas izotoniku na nadchodzący najdłuższy etap bez postoju, my stanęliśmy jak wryci. Otóż naprzeciw nas wyrósł wielki jak góra, nasz szacowny kompan Gruby vel Ultra Rob trzymający w dłoniach...dwie kryształowe salaterki wypełnione domową galaretką z truskawkami. Najpierw nas zatkało, a potem po prostu rzuciliśmy się niczym wygłodniałe zwierzęta na ten najlepszy z możliwych przysmak. Wiem, że zjadając galaretkę od Grubego, złamaliśmy regulamin biegu (o czym wtedy nie mieliśmy pojęcia), ale prawda jest taka, że ta cudowna niespodzianka była warta nawet dyskwalifikacji!
Drugi niezapomniany moment to punkt w Berehach, jakieś 12 kilometrów przed metą. Nagle mojego kompana, biegającego Rosoła, zaczepia jakaś dziewczyna i wdaje się z nim w pogawędkę - chwali jego i jego dziennikarskie dokonania. Na co ja, uniesiony zazdrością i żądzą walki o wymarzone 10 godzin, mówię "Ty, gwiazdor, lećmy, bo inaczej z naszego i tak mocno nierealnego planu nie zostanie już zupełnie nic!". Na to odzywa się dziewczyna i mówi: "A pana też znam, panie Mikołaju, czytamy z mężem pańskiego bloga." No po prostu szok! Nagle w środku Bieszczad okazuje się, że piszę nie tylko dla siebie, ale że jednak ktoś to czyta. W jednej chwili urosłem dwukrotnie, a razem ze mną moja ambicja i wola walki. Dzięki Ci Paula (i Tobie Tomku-Rzeźniku też!) za kilka słów, które wstrzyknęły w mój krwioobieg więcej energii niż mógłby dać wypity cały zapas rozlewanego w Berehach Tigera. Ruszyliśmy więc dalej - gwiazdor i ja!
Trzeci bezcenny moment to chwila, gdy dostrzegłem na mecie tego samego co w Cisnej Grubego vel Ultra Roba. Tym razem nie miał przy sobie galaretek, ale za to zbawienny okazał się jego mocny, serdeczny uścisk, który nie pozwolił mi się osunąć na ziemię pod ciężarem dopiero co włożonego na szyję ceramicznego medalu. Ten uścisk był dla mnie jak klamra spinająca w całość ten niezwykły i przepiękny bieg - Bieg Rzeźnika 2014!
fot.Ultra Rob |
PS Nie wiem, jak to się stało, ale zapomniałem o czwartym momencie nie do...zapomnienia - na szczęście w strefie podblogowej pojawił się sam mistrz kuchni Paweł alias Posmakuj i przypomniał mi niebo w gębie, jakie "Rzeźnik" i sam Paweł zaproponowali nam na mecie. Dziękowałem już dwukrotnie, ale korzystając z okazji podziękuję po raz trzeci - za przepyszny makaron z cieciorką, natką pietruszki i całą gamą innych wege smakołyków. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że Posmakuj i Paweł w wielkiej białej kucharskiej czapie postawili mnie po biegu na nogi. A niech tam, ze względu na haute cuisine z prawdziwego zdarzenia (choć na zimno) będzie z francuska - MERCI!!!
Jak zajrzałem na wyniki, to myślałem, że zwariuję z radości! Mój kolega (chyba mogę tak powiedzieć, nie?:)) zrobił taki czas, taki wynik! I mi zdarzyło się z nim biegać w kilku zawodach:) Wielkie, ogromne gratulacje. Podziwiam, wielce podziwiam! Muszę baczniej przyjrzeć się temu, jak trenujesz, bo warto podglądać najlepszych:))
OdpowiedzUsuńI w pełni rozumiem to, o czym piszesz na początku. Moja relacja z Karko miała kilka wersji, a każdy akapit wyrzucałem po parę razy...
Dzięki, Krasus, za te słowa!
UsuńNajpierw w "dzień promowania innych blogów" wypleniłeś mój niedobór weny, potem niechcący wprowadziłeś do mojego bloga zbawienne akapity, a teraz jeszcze to :-) Dzięki!!!
Rzeźnik był mocny - to fakt - ale jak czytam Twoją relację z Karkonoszy to aż w kościach czuję, że i Wy mieliście tam niezłą zabawę ;-)))
Do zobaczenia wkrótce...kolego!
Ojacie, już zapomniałem o tych akapitach;) Widzimy się nie później niż na Kazurce!
UsuńChętnie znów obejrzę Twoje plecy ;-)
UsuńMikołaj! Szczere i szalone gratulacje dla Was chłopaki! Piękny czas! Dzieki za Cole w Cisnej ... Do zobaczenia na kolejnych zawodach! MOC!!!!
OdpowiedzUsuńTomek, dzięki za miłe słowo i dobre spotkanie w Cisnej - kolejne na naszej (już chyba wspólnej) biegowej drodze! Beskidziak Beskidziaka jednak zawsze wyczuje ;-)
UsuńDo szybkiego zobaczenia!!!
To nam miło było Cię poznać i zamienić kilka słów :) A wyniku szczerze gratulujemy! pozdrawiamy :)
OdpowiedzUsuńDzięki i do zobaczenia (najpóźniej) na Ultramaratonie Karkonoskim - liczę na podpowiedzi, jak biegać po "Waszej" ziemi ;-)
UsuńSerdeczności!
A sałatka na mecie ;) Smakowała ? :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak mogłem zapomnieć o Tobie i Twojej dobroczynnej sałatce makaronowej - ale już się poprawiłem! Patrz: PS ;-)
UsuńDo zobaczenia!!!
Wielki SZACUN dla tych, którzy ukończyli ten bieg. Dal Was Mikołaj z Marcinem ogromne brawa za to wsparcie, które dawaliście na mecie, parom dobiegających do mety.."SUPER, BRAWO...ITP" (stałem obok Marcina:), hehe). RZEŹNIK to jest wyczyn, super atmosfera, wielka rodzina. Do za rok :) Pozdro TRENER:)
OdpowiedzUsuńPrzychylam się do SZACUNU - "Rzeźnik" to naprawdę nie lada wyzwanie! A dobiegający do mety ludzie są najpiękniejsi na świecie - stąd dopingowanie ich to sama przyjemność :-)
UsuńDo zobaczenia!!!
Mikołaj - pięknie napisane i wielkie dzięki za miłe słowa o naszej parze Dzięki i pozdrawiam rafal
OdpowiedzUsuńNie ma co - miała parę ta Wasza para! ;-)
UsuńJeszcze raz gratuluję i dziękuję za dobre słowo!
Do zobaczenia najpóźniej na Kazurce!!!
Gratulacje! Super wynik. Chciałoby się tam być (w roli gapia, oczywiście, no ewentualnie turysty pieszego). Miko, opis świetny. Widać, ze nie tylko biegasz, ale tez piszesz sercem.
OdpowiedzUsuńDzięki, Graża! To chyba największy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałem o moim domorosłym składaniu literek ;-)
UsuńTo co, widzimy się w Cisnej za rok? "Rzeźniczek" czeka...
Wielkie brawa dla Ciebie i Partnera. To niesamowite co pokazaliście na Rzeźniku, patrząc na Was aż chce się biegać. Dzięki za cudowną inspirację <3 Nola.
OdpowiedzUsuńDzięki Nola, choć tak naprawdę to Ty rozbiłaś rzeźnicki bank swoim fantastycznym debiutem - gratulacje!!!
UsuńPS Spóźnione rzeźniczkowe wszystkiego najlepszego - jak mogłem zapomnieć :-/
Uściski!
eee tam, ja po prostu przybiegłam na metę w limicie ;-) N. Dzięki.
Usuń