wtorek, 12 sierpnia 2014

Chudy Wawrzyniec 2014

Kiedyś miałem na osiedlu takiego jednego kumpla dryblasa. Był niepozorny i miał wklęsłą klatkę piersiową, za to bił się naprawdę świetnie. Dzięki długim rękom miał ogromny zasięg ciosu, a że sam był wątły, to jego w rewanżu trafić było bardzo ciężko. Zazwyczaj waliło się więc w próżnię. Często z podziwem pomieszanym z niedowierzaniem mówiło się o nim: "Taki chudy, a jak potrafi przypierd**** ". Wawrzyniec jest dokładnie taki sam. Chudy, a bitny jak jasna cholera! 

Niby biegnie się go w Beskidach, a nie, dajmy na to, w Tatrach. Niby przewyższenia nie są jakieś nadzwyczaj spektakularne. Żaden z pokonywanych szczytów nie jest Czomolungmą. Błota prawie nie było, może trochę niewygodnych kamieni, parę cięższych stromizn, ale generalnie wydaje się, że jest to bieg, który można pokonać łatwo, przyjemnie i z gwarancją życiówki w kieszeni. Niedoczekanie!

Nie wiem, naprawdę nie wiem, co w Wawrzyńcu jest takiego, że ze spotkania z nim pozostaje mi wspomnienie jak ze zderzenia z czołgiem. Co prawda czołgiem z kwiatkiem w lufie, ale jednak z czołgiem. Pierwszy strzał od Wawrzyńca dostałem już po pierwszym czy drugim podbiegu. "Chudy" musiał zaczaić się gdzieś na szczycie i za pomocą niewidzialnej strzykawy wlać mi porcję wolnoschnącego cementu prosto w uda. Jednak mimo wzmagającego się poczucia otępienia nóg, wtedy wciąż jeszcze myślałem o zmierzeniu się z dłuższą, 80-kilometrową trasą.

Tymczasem kolejne etapy zamiast ulgi przynosiły coraz większe zmęczenie i zwątpienie. Kiedy dotarłem na punkt żywieniowy w schronisku na Przegibku, wiedziałem już, że nie ma co kozaczyć, trzeba uznać wyższość Wawrzyńca, pokłonić mu się z szacunkiem i z pokorą ruszyć w ostatnią drogę ku mecie. I na tym mógłbym skończyć opis mojego udziału w "Chudym", gdyby nie to, że nie wyobrażam sobie nie wspomnieć o trzech sprawach, które sprawiły, że tegorocznego Chudego Wawrzyńca będę wspominał jak najlepiej, nawet pomimo tego, że nastukał mi jak Tyson Gołocie.

Po pierwsze pogoda. Rok 2014 przyniósł przełom, wyszło słońce, a biegacze po raz pierwszy w historii zobaczyli, że na Żywiecczyźnie jest coś więcej oprócz mgły, deszczu i błota. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich edycji widoki powalały, ciepłe promienie słońca koiły, a suchy szlak pozwalał uczestnikom zbiegać a nie zjeżdżać w dół na tyłkach. Było przepięknie, sierpień był sierpniem, a jedynym mankamentem takiej aury były szybko wysychające bukłaki - mi akurat się poszczęściło, ale już na przykład zaprzyjaźniona Nola musiała pokonać "o suchym pysku" dobrych kilka kilometrów pomiędzy punktami z wodą nad Zwardoniem a Przegibkiem.

I tym sposobem dotarliśmy do prawdziwej Ziemi Obiecanej Chudego Wawrzyńca 2014 - schroniska na Przegibku. Kiedy tam doczłapałem, poczułem się jak średniowieczny żeglarz przybijający po tygodniach dryfowania do bizantyjskiego portu. Mało nie dostałem oczopląsu od ferii barw i bogactwa suto zastawionych stołów tego najpiękniejszego w kilkuletniej historii mojego biegania punktu żywieniowego. Było tam wszystko! Owoce suche, owoce świeże, słodkie bułki, słone przekąski, woda, nie za słodkie (!) izotoniki i uczynni wolontariusze - jednym słowem absolutnie wszystko czego zmęczony, wygłodniały i spragniony biegacz potrzebuje na 38. kilometrze górskiej trasy. Klasa światowa!

No i na koniec to co jeszcze rok czy dwa lata temu byłoby najgorszą karą, a w ubiegłą sobotę było największą nagrodą. Kąpiel w strumieniu, którego wartki, górski nurt masował obolałe mięśnie i ścięgna, chłodził rozgrzane ciała i dawał im nadzieję na szybszą regenerację. Strumień przepływa dosłownie pod metą w Ujsołach, przez co mogli się do niego wtarabanić nawet ci, którzy nie byli w stanie chodzić - po prostu się do niego sturlali. A po kąpieli kolejna porcja rarytasów - piwo, woda, drożdżówki z lokalnej piekarni, ciepły posiłek (z opcją wege!) i najlepsze - błogi sen na trawie w oczekiwaniu na resztę Ekipy i zwycięzców trasy 80km - Piotrka Bętkowskiego i Ewę Majer (która nie tylko zwyciężyła w klasyfikacji kobiecej, ale i zajęła 2!!! pozycję w "generalce").

Czas na podsumowanie:
Oficjalne: Chudy Wawrzyniec 2014 był pięknym doświadczeniem. Chciałbym wrócić za rok i zmierzyć się z długą trasą.
Nieoficjalne: "Chudy" oklepał mnie konkretnie. Chciałbym mu oddać, ale się boję, więc za rok wracam już tylko na drożdżówki!

9 komentarzy:

  1. Nie było chyba tak źle - fruniesz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To złudzenie - po prostu mostek jest krzywy ;-)

      Usuń
  2. Żywiecczyzna jest piękna jeśli dopisuje pogoda. A co do Chudego to w tym roku własnie dlatego może był taki ciężki, bo słonko przygrzewało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Biegaczu! Problem w tym, że Wawrzyniec był dla mnie równie ciężki wtedy kiedy padało ;-)

      Usuń
  3. ładnie, brawo i gratulacje, podoba mi się że doceniasz trudność trasy i własne możliwości .
    ja choć zapisany w tym roku nie pojechałem przez rzeźnika który tak mi mocno natłukł że odechciało mi się biegów górskich w tym roku :D pozdrawiam i do zobaczenia na górskim szlaku

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. Świetne to to zdjęcie w małym kwadraciku! ;-)

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń