wtorek, 8 lipca 2014

Mini Ultrałemkowyna


Jeśli jeszcze nie słyszeliście o Ultrałemkowynie, to najwyższa pora, żebyście usłyszeli! To kolejny piękny ultramaraton na coraz bogatszej mapie polskich biegów na najdłuższych dystansach. Jego pierwsza edycja odbędzie się w drugiej połowie października (24-26 X), a uczestnicy będą mieli do wyboru dwie trasy – 70-cio i 150-cio kilometrową. Obie kończą się w Komańczy, przy czym pierwsza startuje z Chyrowej, za to druga aż z Krynicy-Zdroju.

Zarówno „krótka” jak i długa Ultrałemkowyna w całości pokrywają się z Głównym Szlakiem Beskidzkim, zwykle zwanym po prostu „czerwonym”, wiodącym z Ustronia do Wołosatego. Trudno to sobie wyobrazić, ale w zeszłym roku nasz narodowy ultras do zadań specjalnych Maciek Więcek pokonał biegiem calutki, liczący blisko 520 kilometrów, czerwony szlak, i to w zaledwie 114 godzin! W relacjach z jego wyczynu można było później przeczytać, że najciekawszy był dla niego właśnie odcinek wiodący przez Beskid Niski i Łemkowszczyznę.

Beskid Niski - widok na dolinę Ciechani

Przy czym trzeba zaznaczyć, że Maciek biegł ze wschodu na zachód, a trasa Ultrałemkowyny prowadzi w odwrotnym kierunku. Można więc uznać, że wrażenia i krajobrazy, które towarzyszyły jemu, my w październiku będziemy stale zostawiać za plecami. I na tym mógłbym zakończyć rozważania na temat potencjału Ultrałemkowyny, gdyby nie to, że cały czerwony szlak – tym razem już we „właściwym” kierunku - pokonało  w zeszłym roku również niezwykłe małżeństwo Rzeszótków - Marzena i Leszek. Przybiegli z Ustronia do Komańczy na start X edycji Biegu Rzeźnika, po czym – niejako na deser – pokonali bieg w wersji hardcore, czyli blisko 100 kilometrów do Wołosatego. Również z ich ust padły później słowa, że ze wszystkich fragmentów wyprawy najprzyjemniej biegło im się właśnie przez Beskid Niski – czyli, nic dodać nic ująć, trasą Ultrałemkowyny!

Ja sam nie znałem do tej pory czerwonego szlaku zbyt dobrze. Dopiero ten rok odrobinę to zmienił – najpierw dzięki Biegowi Rzeźnika zaznajomiłem się z jego bieszczadzkim rozdziałem, a w miniony weekend – w ramach początku przygotowań do październikowego debiutu na dystansie 100+ km – przemierzyłem jego beskidzką część. Tym samym zaserwowałem sobie taką moją prywatną Mini Ultrałemkowynę!

Dobieg

Jednak żeby móc cieszyć się kroczeniem po czerwonym szlaku najpierw musiałem do niego dotrzeć. Spod domu miał mnie do niego doprowadzić jego zielony brat wiodący z Nowicy przez Smerekowiec, wzgórze Banne, Skwirtne aż do Koziego Żebra, o którym – tak na marginesie – Maciek Więcek wyrażał się podczas swojej ubiegłorocznej przeprawy w iście żołnierskich słowach. A to dlatego, że podejście pod Kozie Żebro od wschodniej strony to naprawdę kawał stromizny! Na moje szczęście ja wchodziłem na nie akurat od drugiej strony, z której podejście jest zdecydowanie łatwiejsze. No może poza dziesiątkami połamanych i, jak na złość, rzuconych prosto na szlak drzew!



Kozie Żebro – Zdynia

Kozie Żebro - spotkanie na szlaku
  
Cóż to był za piękny odcinek! Najpierw szaleńczy zbieg ku bazie harcerskiej w Regetowie, później przyjemna wspinaczka pod Rotundę, kolejny leśny zbieg ku Zdyni i te pola na końcu, ach te pola… Łemkowszczyzna jest najpiękniejsza właśnie z tej perspektywy – wyjścia z lasu i postawienia stóp na polach. I nieważne, czy są już skoszone, czy jeszcze na swoją turę sianokosów czekają. Pola Beskidu są piękne zawsze i wszędzie! Kiedy wybiegłem z leśnego cienia i oślepiło mnie światło południowego, letniego słońca, na początku trudno było mi patrzeć przed siebie. Leciałem więc na ślepo i dopiero po dłuższej chwili ustąpiło łzawienie, a przede mną ukazała się piękna dolina rozciągająca się od Gładyszowa aż po Konieczną. To królestwo krów, owiec, pstrągów i…psylocybów zawsze mnie ujmowało, jednak tej niedzieli, gdy wkroczyłem w nie już lekko zmęczony, ale naładowany dobrą energią i endorfinami, wszystko we mnie chciało krzyczeć ze szczęścia. Jeśli istnieje jakiś biegowy absolut, to śmiem przypuszczać, że ma on coś wspólnego z tym co przeżyłem na zbiegu z Rotundy do Zdyni.

Beskid Niski - baza harcerska w Regetowie
Beskid Niski - Zdynia
 
Zdynia – Jasionka

Jeśli poprzedni odcinek był moim absolutem, to kolejny spokojnie mogę nazwać…absolutną porażką. Pasmo niepowodzeń zaczęło się już pod jedynym w okolicy sklepem, gdzie zapragnąłem poprosić o zimną puszkę coli, a jedyne co dostałem to zimny pocałunek od zatrzaśniętej klamki. Za to potem było już tylko gorzej: zgubiony szlak na podejściu, kilkukilometrowy, nieszczególnie ciekawy odcinek po Popowych Wierchach, szlak zgubiony po raz drugi – tym razem już na dobre – i w konsekwencji beznadziejna tułaczka po chaszczach, bagnach, jarach i ostrężynowych polach nieprzyjaznego w tamtej chwili lasu. 

Beskid Niski - pod sklepem w Zdyni

Dobrą godzinę zajęło mi przedzieranie się na azymut w kierunku doliny, przy czym ani przez chwilę nie miałem całkowitej pewności, że idę (bo tam już nie biegłem) w dobrą stronę. Na szczęście burza, która nie przestawała straszyć przez cały czas mojej leśnej tułaczki, w pewnym momencie dała sobie spokój i odleciała na zachód. Kiedy w końcu wygramoliłem się z gęstwiny beskidzkiego lasu, piszczele miałem tak rozorane, jakbym przez ostatnie pół godziny tarł je nieustająco cienkim papierem ściernym – a to tylko pamiątka po spotkaniu z jeżynami, na Łemkowszczyźnie zwanymi czernicami.

nogi przed spotkaniem z jeżynami-czernicami

Za lasem – jak to zwykle w Beskidzie bywa – nastąpiło pole i ciągnęło się aż do – jak to również w Beskidzie bywa – drogi. Za to na polu z ciekawostek mieliśmy świeżo skoszone siano i małe żmijki-miedzianki. Niewiele jest rzeczy na świecie, których się bezwzględnie boję – jedną z nich są właśnie żmije. Możecie więc sobie wyobrazić, co poczułem, kiedy gdzieś w połowie świeżo skoszonej łąki, mój rozradowany uwolnieniem się z leśnej pułapki wzrok przypadkiem powędrował w dół i zobaczył czmychającą między nogami młodą, ale już średnich rozmiarów, beskidzką gadzinkę. Na szczęście tym razem to ona była bardziej struchlała niż ja, ale i tak cały pozostały odcinek aż do drogi przebyłem ze ślepiami wlepionymi w podłoże. Ale to nie koniec przygód - na odchodne nastraszyła mnie jeszcze stara, zniszczona, żółta rękawica robocza zwinięta w kłębek, na którą prawie nadepnąłem, doznając przy tym niemalże zawału serca myśląc, że to kolejna gadzia zasadzka!

Jasionka – Wołowiec

Ostatni etap wycieczki pokonałem już nie biegiem a spacerem w wyborowym towarzystwie trzech sympatycznych włóczykijek i dwóch równie sympatycznych kudłatych psów. Po drodze natknęliśmy się na niebezpieczne urwisko z kilumetrowym lądowaniem dla nieuważnych i ślad kolejnego kudłacza – ale akurat jego to wolałbym na Ultrałemkowynie nie spotkać!


"tu biegłem" - MIŚ

Podsumowanie

Kilkunastokilometrowy odcinek czerwonego szlaku, który pokonałem w niedzielę nie należał do najtrudniejszych, jednak pod koniec października może być zupełnie inaczej – szczególnie jeśli popada. A w październiku w Beskidzie przecież lubi popadać! Wtedy przydadzą się buty z ciężkim bieżnikiem, dużo motywacji i jeszcze więcej cierpliwości...

Niewątpliwym wyzwaniem dla organizatorów jest dobre oznakowanie trasy, bo w wielu miejscach trzeba naprawdę wytężać wzrok, żeby odnaleźć na drzewach i kamieniach czerwone znaczniki. Inną sprawą jest, że na jesieni, po sezonie turystycznym, leśne ścieżki będą znacznie lepiej udeptane i bardziej widoczne niż dziś. Jednak na chwilę obecną zgubić się jest stosunkowo łatwo,  a szczególnie źle oznakowany jest skręt ze Zdyni ku Popowym Wierchom i sam odcinek prowadzący wierzchem "Popowych", gdzie na długości kilometra ukazały mi się tylko dwa znaczniki. Drugą istotną sprawą jest wspomniane urwisko kilkaset metrów za szosą Jasionka-Krzywa, które już teraz jest niebezpieczne, i nawet nie chcę myśleć, jak będzie wyglądało, gdy przebiegnie po nim sto czy sto kilkadziesiąt osób...



Jednak ogólnie trasa jest przepiękna, klimatyczna i wyjątkowa. Jeśli dodamy do tego jedyną w swoim rodzaju, tajemniczą, jesienną aurę Beskidu Niskiego, Ultrałemkowyna może być naprawdę ultra przeżyciem. Tego życzę organizatorom, sobie i Wam, dzielni biegacze!      

4 komentarze:

  1. Coś czuję w kościach, że niedługo bedzie Twój Badwater, Ultrasie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Co Ty, za bardzo boję się węży - a ich na pustyni przecież pełno! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. dzięki za ten opis :) do zobaczenia!

    OdpowiedzUsuń