Miała być Wielka Prechyba, a jest Niepokorny Mnich. Klamka zapadła, przelew poszedł, a ja równe dwa tygodnie po asfaltowej Łodzi mam w planach wybrać się do kamienistej Szczawnicy na oficjalne otwarcie mojego biegowego sezonu górskiego!
Początkowo myślałem, że nie ma się co za bardzo spinać i zapisałem się nie na najdłuższy ze szczawnickich biegów, tylko na ten ze środka stawki - 42-kilometrową Wielką Prechybę. Jednak im szybciej zbliżała się data 26 kwietnia, a każdy kolejny dzień wstawał coraz wcześniej, ja coraz częściej myślałem o przeniesieniu się z listy startowej Wielkiej Prechyby na ponad dwa razy dłuższego Niepokornego Mnicha.
Wydawało mi się bowiem dość głupie poświęcać się i jechać 400 kilometrów na południe, a przegapić to co w biegach ultra najpiękniejsze. Bo w przeciwieństwie do Wielkiej Prechyby, która startuje o 9 rano, Niepokorny Mnich rozpoczyna się jeszcze przed wschodem słońca, raptem cztery godziny po północy. Kto nigdy tego nie doświadczył, ten nie zrozumie, jak niezwykłym przeżyciem jest wsłuchiwanie się pośród mroku w wystrzał startera, gdy wszechobecna cisza nie pozwala jego echu przeminąć. Naprawdę trudne do opisania jest również wrażenie, kiedy kilka setek ludzi rozpala swoje czołówki, by zaraz potem nadać swoim krokom zwarty rytm, a ich terenowe buty zaczynają wybrzmiewać o asfalt swoją ciężką melodię. Jednak to co w porannych startach kocham najbardziej to magia budzącego się do życia dnia, którego nagle staję się częścią. Szkoda byłoby opuścić to wszystko i obudzić się o 7 ze świadomością, że "niepokorni" są w tej chwili już na jakimś 30 kilometrze trasy, gdzieś pośród wiosennych połonin Słowacji, a ja dopiero wygrzebuję się ze śpiwora...
Drugą istotną przyczyną, dla której stałem się "przeszczepem" jest to, że zarówno mój rzeźnicki partner jak i biegający brat (też zresztą rzeźnicki) w końcu również wybrali najdłuższą trasę, szkoda więc byłoby nie dać sobie szansy na przebiegnięcie przynajmniej jakiejś jej części ramię w ramię. Ponadto w Niepokornym Mnichu startuje jeszcze kilka innych znajomych twarzy. A zatem względy towarzyskie były - wspólnie z estetycznymi - główną przyczyną, dla której Wielką Prechybę pozostawiłem innym, a sam szykuję się na obiegnięcie polsko-słowackiego pogranicza w najdłuższej odsłonie.
Biegi Górskie w Szczawnicy, oprócz tego, że odbywają się w absolutnie fenomenalnym otoczeniu, mają inną ogromną zaletę. 10 złotych z każdej opłaty startowej (5 zł w przypadku najkrótszego z trzech biegów) jest przeznaczone na Fundację Rak'n'Roll. Moja "dyszka" na pewno nie pozwoli nikomu wygrać życia (jak głosi hasło przewodnie Fundacji), ale jeśli choć trochę komuś pomoże, to jest to dla mnie jeszcze jeden doskonały powód, żeby w Szczawnicy być, biec i zachęcić Was, żebyście zrobili to samo!
fot. maratonszczawnica.pl |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz