wtorek, 11 marca 2014

4 biegi moich marzeń

Wiele się odbywa różnych biegów na całym świecie i są wśród nich zapewne piękniejsze, trudniejsze i ciekawsze niż te, które wybrałem, ale z jakichś powodów jeśli miałbym wskazać tu i teraz cztery, w których chciałbym wystartować najbardziej, lista moich marzeń wyglądałaby tak:

Chianti Maraton

Najmniej egzotyczny w zestawieniu. Z Warszawy do Sieny można na upartego dojechać samochodem w 16 godzin, a z południowej i zachodniej Polski nawet szybciej. Dlaczego więc go tu umieściłem? Ano dlatego, że dość dobrze znam okolice, którymi wiedzie jego trasa i jest to jeden z najbardziej urokliwych ze znanych mi zakątków Europy. Region Chianti to bowiem nie tylko smaczne wina, ale i przepiękne krajobrazy, z sięgającymi horyzontu plantacjami winorośli, obłędnymi gajami oliwnymi, dostojnymi cyprysami porastającymi pobocza białych, szutrowych dróg i piękne kamienne budowle często pamiętające jeszcze czasy Średniowiecza. Miałem kiedyś okazję zjeździć okolice Sieny na rowerze, ale myślę, że wzgórza Chianti są jednak najpiękniejsze, kiedy ogląda się je w biegu. Dlatego jeśli tylko będzie mi kiedyś dane być w październiku w tamtych okolicach, na pewno nie odpuszczę Ecomaratona del Chianti!

http://www.ecomaratonadelchianti.it/

©ouritaly.com


Canadian Death Race

Pierwszy z dwóch biegów z mojej listy odbywających się w Ameryce Północnej. Kanadyjski Wyścig Śmierci - jak sama nazwa wskazuje - do łatwych nie należy. Jego trasa prowadzi po najdzikszych zakątkach Gór Skalistych, a jego uczestnicy nie dość, że mają do pokonania 125 kilometrów jeśli chodzi o odległość, to muszą się jeszcze zmierzyć z ponad 5 kilometrami przewyższeń. Z naturalnych przeszkód organizatorzy gwarantują liczne przełęcze, strome zbocza, rwące, górskie rzeki, upał w dzień i chłód w nocy. A najwięksi szczęściarze, lub też pechowcy, w zależności od perspektywy, mogą mieć na Canadian Death Race okazję do spotkania oko w oko z wilkiem lub misiem. A to dodatkowo świetna okazja do poćwiczenia sprintów na pochyłym terenie. Canadian Death Race odbywa się w sierpniu w miejscowości Grande Cache w kanadyjskiej prowincji Alberta, a wpisowe kosztuje drobne 350 $ od osoby.

http://www.canadiandeathrace.com/

©trainharder.com


San Francisco Gore-Tex 50 Mile

Na kolejne zawody musimy udać się równe 1500 mil na południe, do najbardziej europejskiego z amerykańskich miast - San Francisco. Na szczęście biec będziemy tu trzydziestokrotnie krócej niż jechać, bo całkowity dystans do pokonania wynosi "tylko" 50 mil. Przy tym na pokonanie trudnej acz przepięknej trasy w sercu Kalifornii będziemy mieli raptem 14 godzin, więc naprawdę trzeba uważać, żeby cudowne widoki nie wciągnęły nas za bardzo, i nie spowodowały, że nie zmieścimy się w limicie. Okolice San Francisco to, wspólnie z miejscowością Cannon Beach w Oregonie, zdecydowanie najpiękniejsze miejsce, jakie miałem okazję zwiedzić podczas podróży po zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. A zatem gdybym tylko mógł, już teraz zapisałbym się na "mikołajkowy", bo odbywający się 6 grudnia, Gore-Tex 50 Mile.   

http://www.thenorthface.com/en_US/endurance-challenge/san-francisco-championship/?stop_mobi=yes 

©joshuadinen.blogspot.com


Maraton Naftowy

Marzenie o uczestnictwie w ostatnim z czterech biegów z mojej listy jest paradoksalnie najtrudniejsze do zrealizowania. A to dlatego, że te kameralne zawody odbyły się tylko jeden jedyny raz i...słuch po nich zaginął. Miałem to szczęście, że w maju 2012 roku dane było mi się stawić na starcie w Gorlicach w Beskidzie Niskim i wraz z niewiele ponad stu śmiałkami ruszyć przez pagórki i góry Beskidu Niskiego ku mecie w Wysowej. Jednak wielu z moich znajomych i przyjaciół, którzy chcieli wystartować w kolejnych edycjach Maratonu Naftowego, niestety musiało obejść się smakiem. 
Po - moim zdaniem - wielce udanym debiucie organizatorzy zawiesili bowiem imprezę i, tłumacząc się brakiem zainteresowania sponsorów, postawili na krótsze, w pełni miejskie biegi. Wielka to szkoda, bo wiodący przez tradycyjne beskidzkie wsie i mieściny maraton był według mnie prawdziwą perełką na mapie polskich biegów. Urzekła mnie jego kameralna atmosfera, bezpretensjonalność i - przede wszystkim - dzika przyroda i unikalna architektura mijanych miejsc. Dlatego mam nadzieję, że nawet jeśli nie w tym roku, to za rok lub dwa Maraton Naftowy odżyje i znów będziemy mogli ścigać się po malowniczych drogach i bezdrożach Małopolski.       


©weekendnaftowy.pl

2 komentarze:

  1. Maraton Naftowy też bym z chęcią przebiegła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście pozostaje jeszcze to: http://ultralemkowyna.wordpress.com/

      Usuń