środa, 5 marca 2014

Crossfit przy Stryjeńskich

Jeśli dwa poprzednie spotkania z crossfitową przygodą nazwałem niewinnym flirtem, to to co wczoraj wydarzyło się w sklepie biegowym przy Stryjeńskich, było wybuchem prawdziwego płomiennego romansu.

Czterech zapaleńców, cztery stacje, minuta czasu na każdej, w sumie trzy serie i 12 minut nieprawdopodobnego wysiłku. Na koniec 8 minut bez przerwy w pełnym przysiadzie (kto musiał - tak jak ja - robił przerwy). Efekt? Cztery roześmiane, choć noszące znamiona wykończenia twarze, rozpierane poczuciem mocy, zdrowo naprężone ciała, żyły i tętnice wypełnione rozbudzoną, natlenioną krwią, a głowy luźne i choć na moment uwolnione od stresu i poczucia wszelkiej powinności. Jednym słowem chwila wolności i najczystszego sportowego spełnienia...

© Filip Bojko    

Wczorajsze stacje to: 1. przysiady (pełne!) ze sztangą 2. wymachy obciążnikiem zwanym kettlem 3. zgiń, przepadnij: burpee 4. pompki na obręczach gimnastycznych.
Na każdą z nich mieliśmy minutę i wszyscy wyciskaliśmy z niej, ile tylko się dało. Potem minuta przerwy i kolejne ćwiczenie. I tak w kółko - 3 rundy po 4 ćwiczenia, czyli w sumie 12 stacji w ciągu 24 minut. Dwie pierwsze rundy jeszcze jakoś poszły, za to trzecia to już czysta walka głowy, która chce, z ciałem, które już nie może. Doprawdy niesamowite jest to uczucie, gdy robiąc kolejne burpee rzucasz się na ziemię i za nic nie możesz z niej wstać. Albo gdy robiąc pompkę schodzisz na rękach na dół, ale gdy już tam jesteś, dopada cię taki dygot mięśni, że jedyne co ci pozostaje, to po prostu bezwładnie zwalić się na podłogę. I od początku... Ja wczoraj kilka razy doszedłem do takiego poziomu (dosłownie!) bezradności, że musiałem ryknąć czy też jęknąć jak tenisistka Wiktoria Azarenka, żeby w ogóle dać sobie szansę na dokończenie ćwiczenia...

© Filip Bojko

To co w crossficie ujęło mnie do tej pory najbardziej to pozytywna rywalizacja. Oczywiście, że można go ćwiczyć samemu, ale jednak to towarzystwo i wspólne gonienie za jak najlepszym wynikiem sprawia, że sport ten jest tak efektywny i efektowny zarazem. Pokonując kolejne stacje jest się ze swoimi kompanami jednocześnie rywalami i partnerami z drużyny - każdy z nas mierzy się bowiem z takim samym skrajnym wyczerpaniem, tak samo mocno pragnie dotrzeć do końca zmagań, ale zarazem nie poddaje się, a najlepszą motywacją do przekraczania własnych granic jest właśnie to, że trudno ot tak zrezygnować, gdy tuż obok twój kumpel nadal wytrwale walczy...

Z wczorajszych stacji zdecydowanie największą trudność sprawiły mi zilustrowane na zdjęciach pompki na obręczach. Wystarczy wspomnieć, że podczas trzeciej, ostatniej serii udawało mi się w nich schodzić o raptem kilka, no może kilkanaście centymetrów ku podłodze. Natomiast przekroczenie niewidzialnej linii własnych możliwości powodowało, że nie byłem już w stanie dźwignąć się ani o milimetr i zwyczajnie padałem na glebę. Owszem, to była mordęga, ale jakże przyjemna, a nawet pokusiłbym się o określenie "życiodajna". Bo koniec końców co może nas przybliżyć do życia bardziej jeżeli nie zbliżenie się do limitów własnego ciała i umysłu?

Wtorkowy crossfit po raz kolejny wlał we mnie solidną dawkę entuzjazmu i wiary w możliwość przezwyciężania własnych niedoskonałości. I to nawet w tak banalnej sprawie jak zwykły przysiad. Gdy dwa tygodnie temu przyszedłem na Stryjeńskich na pierwszy trening, nie byłem w stanie w nim wytrzymać dłużej niż minutę. A już wczoraj udało mi się w nim wytrwać ponad trzy razy dłużej. Tylko, do jasnej cholery, dlaczego z taką miną?!

© Filip Bojko

2 komentarze:

  1. Znam uczucie tej pozytywnej mordęgi, w każdy poniedziałek morduję się tak z ekipą Obozów Biegowych, a rywalizacja jest nieziemska, bo do wygrania są sezamki i inne łakocie - polecam:D

    Zastanawia mnie tylko robienie pełnego przysiadu i to z obciążeniem. Bardzo dużo czytałem i słyszałem, że jest to bardzo niedobre i obciążające kolana, jak robimy przysiady to połówki, a czasem nawet ćwiarki, tak by kolano nie wychodziło przed stopę do przodu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że z tymi przysiadami jest jak ze wszystkim - jak boli, nie rób, a jak czujesz się dobrze, rób. Ja przez długi czas przez kłopoty z kolanami nie mogłem zrobić nawet pół przysiadu, ale ostatnio wzmocniłem uda i jakoś to zaczęło wyglądać :-) Ale zgadzam się z Tobą, że tak czy inaczej trzeba uważać, bo z przysiadami nie ma żartów!

    OdpowiedzUsuń