środa, 2 kwietnia 2014

Malowany trening

Chciałem dziś powtórzyć wczorajszą sesję, ale - w przeciwieństwie do treningu z wczoraj - plan był taki, żeby jednak zejść (zbiec?) poniżej 20 minut na 5 kilometrów. Niestety nie wyszło. Wszystko poszło nie tak: począwszy od trudnego wstawania, poprzez niemrawy rozruch, aż po zdecydowanie niezadowalające 21 minut z haczykiem na cyferblacie po zakończonym ostatnim okrążeniu na bieżni.

Miałem po tym małym niepowodzeniu dwie myśli. Pierwsza była taka, że wyrobiłem sobie zbyt dobrą opinię o swoim bieganiu, nie do końca kompatybilną z rzeczywistością. Pomyślałem, że w mojej głowie jestem już przy biciu kolejnych rekordów, życiówek i przełamywania kolejnych barier, podczas gdy nogi zdecydowanie nie nadążają za ego i ciągnie je do przodu już tylko ambicja. Natomiast druga myśl była mniej radykalna i sugerowała, że może zbyt wcześnie uwidziało mi się, że beskidzki wysiłek już zdążył rozejść się po kościach. Prawda jest taka, że na pewno nie zdążył. Dlatego podjąłem decyzję, że zamiast się katować i myśleć o sobie jak o superbohaterze zdolnym do biegania maratonów dzień po dniu, odpuszczam i robię kilka dni przerwy. Nawet jeśli mają mnie one kosztować teoretyczne niepowodzenie w Raszynie.

Nie ma bowiem chyba nic gorszego niż bieganie na siłę, zmuszanie się do przebierania nogami, kiedy one ewidentnie przebierać nie chcą. Myślę, że już większa niż zwykle trudność ze zwleczeniem się z łóżka świadczy o tym, że warto rozważyć pozostanie z domu. A jeśli jednak już wyjdziemy, ale czujemy, że kolana nie zginają się żwawo jak zwykle, śródstopie nie wybija lekko jak powinno, a nasz krok jest ogólnie jakiś taki połamany, naprawdę warto oddać walkowera. Nie trzeba przy tym od razu wracać do domu, można przecież pójść na szybki spacer, porozciągać się czy zrobić przyjemny trening ogólnorozwojowy z wymachami, skłonami, podporami itd. Wszystko byle tylko nie biegać na siłę!

Ja dzisiaj pobiegłem i szczerze tego żałuję - nie miałem bowiem z treningu ani satysfakcji ani - z całą pewnością - żadnych szczególnych korzyści. Już po nim poskarżyłem się sms-owo na własny błąd mojemu biegającemu przyjacielowi. Jego odpowiedź była krótka: "Jak mawia Giżyna: nie rób na siłę mocnego treningu. Malowanie robi swoje". Nic dodać, nic ująć! A zatem buty do szafy, wałek w dłoń i jazda, a pobiegam sobie za jakiś czas!
  

4 komentarze:

  1. Moim zdaniem konieczny jest teraz odpoczynek. Akcentów już nie ma sensu robić, bo tylko się zajedziesz. A już tym bardziej nie dzień po dniu. Sugeruję postawić na regenerację już w zasadzie do samego maratonu. Jutro delikatne rozbieganie, piątek wolny, sobota rozruch (albo odwrotnie) i w niedzielę łamiesz 40 minut! Teraz jest już zdecydowanie za późno na poprawianie czegokolwiek treningiem. A że głowa nie wierzy, iż jest w stanie pokonać 5 km poniżej 20 minut? To niech przypomni sobie ostatnie 5 km z Półmaratonu Pabianickiego, a tam przecież, gdy wchodziłeś w takie tempo już 16 km było w nogach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Melduję zastosować się do powyższych rad! A potem już tylko misja: Russian!
      Dzięki za wiarę i wsparcie!

      Usuń
  2. Poza tym chyba lepiej byłoby zrobić 5 czy 6 kilometrówek na odpowiednio niższych czasach z przerwami pomiędzy. Na tartanie jak najbardziej. Albo kilka serii czterysetek, żeby złapać prędkość. Bo kręcenie piątek, w dodatku dzień po dniu, tylko wbija w niepewność i ból kulasów. No, ale Ty biegasz, a nie planujesz;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja! Jedyny plus jest taki, że przynajmniej przekonałem się, czego lepiej nie robić ;-)
      A tak w ogóle to pora zacząć planować zamiast biegać bez głowy!

      Usuń