Melduję się z Łodzi. Choć tak naprawdę to z sąsiedniego Zgierza - mojej bazy wypadowej na jutrzejszy maraton. Pakiet odebrany, pasta party zaliczone, dwa żele nabyte, trzeci dostałem w pakiecie od organizatorów. Mój numer to 1488 - pierwsza część tej cyfrowej kombinacji to numer Cruijffa, druga...lepiej nie mówić. Niech będzie, że to dwie nieskończoności w pionie - razem: (oby) moja nieskończona radość po końcowym sukcesie, czyli przebiegnięciu 42 km 195 metrów poniżej 3 godzin i 15 minut!
Ostatni poważny posiłek przed jutrzejszym startem to cztery grubaśne naleśniki z serowym nadzieniem - pycha, dzięki babciu! Jednego zostawiłem na śniadanie. Pobudkę planuję na 6:31, także o 7 słodki Pan Kejk powinien już się trawić. Następnie godzina na ułożenie się wszystkiego w brzuchu i kolejna na wejście na najwyższe obroty. Startujemy o 9 z Alei Unii nieopodal Atlas Areny, gdzie z kolei mieści się meta. Jutro ma być ciepło - około 12 stopni - w miarę bezwietrznie, a do tego raz słońce, a raz chmurka. Ideał!
Przez ostatnie dni nie biegałem ani przez chwilę. Jest więc we mnie głód ruchu. Muszę z nim uważać, żeby mnie nie zgubił na początku - pierwszą połówkę trzeba przebiec spokojnie, powiedzmy w godzinę czterdzieści, może trochę mniej. A przyśpieszyć dopiero później, najwcześniej na 28 kilometrze, i to tylko jeśli będę czuł wyraźny zapas mocy. Już raz pobiegłem pierwszą część znacznie powyżej swoich możliwości. Skończyło się marszem, marszem kiszek i betonem w udach. Nigdy więcej!
Jestem w bojowym nastroju, ale mam też w sobie sporo pokory. Jak się uda - wspaniale, jak nie - trudno, trzeba będzie próbować dalej. Oprócz mnie ma biec w Łodzi blisko 5 tysięcy innych biegaczy - niezła banda! Na trasie będzie więc kogo wyprzedzać, ale i będzie sporo pleców do oglądania. Ma się zjawić też sporo zespołów, tancerzy, orkiestr, uczniów okolicznych szkół i w ogóle wszelkiej maści kibiców. Jeśli tylko dopisze pogoda, możemy mieć tu zatem prawdziwe święto biegania!
Ale teraz czas na sen - jeden z najważniejszych elementów przedmaratońskiego przygotowania. A przed snem jeszcze jeden rozdział "Mężczyzny, który tańczył tango" - szelmowskiego romansidła o zakusach na kryminał. Nic o bieganiu, za to o piciu, paleniu, zdradzie i brudnych pieniądzach, ale jak wciąga. Prawie jak bieganie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz