niedziela, 20 kwietnia 2014

Wszyscy jesteśmy Chrystusami - czyli świąteczne życzenia dla Dominika Zdorta

Na szczęście ustał już trochę niosący się przez dłuższy czas po sieci nieprzyjemny ferment po wyjątkowo (nie)popularnej wśród biegaczy publikacji Dominika Zdorta na łamach internetowego serwisu Rzeczpospolitej. Kiedy wracam do wrażeń, jakie towarzyszyły mi podczas lektury tego komentatorskiego "popisu", z jednej strony myślę sobie, że jest to jeden z tych tekstów, które służą tylko jednemu - żeby jak najszybciej o nich zapomnieć. Jednak z drugiej już sam fakt, że wracam tu do niego pokazuje, że nie dość, że o nim nie zapomniałem, to jeszcze wciąż mocno on w mojej głowie pracuje.
 
Przyznaję, że moje pierwsze odczucie po oderwaniu wzroku od ostatniego wiersza "Biegactwa i innych religii" było takie, że tekst ów popełnił sfrustrowany tłuścioch, zakochany w swojej wizji świata ksenofob, egoista z dłońmi przyklejonymi do kierownicy wziętego na kredyt kombi z pożółkłą od papierosowego dymu podsufitką, zapewne nieczuły dla partnerki, a dla własnych dzieci wyjątkowo srogi. Pomyślałem też, że rowerowa pasja, którą na łamach felietonu się chwali, to na pewno tylko kłamliwy wybieg służący jedynie usprawiedliwieniu jego krzyczącej niechęci wobec biegania. Któż bowiem - wydawało mi się - z jego sylwetką byłby w stanie przejechać jednego wieczoru na dwóch kółkach kilkadziesiąt kilometrów, a później mieć jeszcze siłę wylewać z siebie żółć w Internecie? Tym bardziej, że przecież powszechnie wiadomo, że wysiłek fizyczny uwalnia endorfiny i prędzej chce się po nim pisać o tym, że się kogoś lub coś kocha aniżeli nienawidzi...
 
Mój odbiór tego tekstu był jednoznaczny. Oto nieszczęśliwy człowiek o ewidentnym niedomiarze poczucia własnej wartości zbliżał się do granicy opanowania i granicę tę przekroczył w chwili, gdy utknął w korku spowodowanym przez przebiegających właśnie przez Warszawę uczestników półmaratonu. Zastanawia mnie, jak długo musiał w tym korku stać i jak bardzo było mu z tym źle, żeby zapragnąć dokopać biegaczom aż tak. Bo czymże jeśli nie dokopaniem jest określenie tysięcy przypadkowych ludzi mianem osobników o "niezbyt subtelnej umysłowości"? Wciąż nie rozumiem przy tym, jak można tak bardzo spłaszczyć i spłycić tak ogromny zasób ludzki, jakim jest nie tylko te dziesięć tysięcy uczestników półmaratonu warszawskiego, ale i setki tysięcy innych pasjonatów biegania w kraju i kolejne miliony na świecie. Czy nie jest nazbyt pochopnym określenie ich wszystkich w ten sposób? Bo nawet jeśli w biegającej masie znalazłby się odsetek takich właśnie "niezbyt subtelnych umysłowości", to absolutnie nie zgadzam się na przypisywanie tej cechy wszystkim biegaczom. Abstrahując od tego, że autor nawet nie raczył czytelnikom wytłumaczyć, co też w ogóle przez miano "niebyt subtelnej umysłowości" rozumie. To według mnie tak jakby dał nam wszystkim w pysk i jeszcze nie powiedział za co.  
 
Uważam, że pan Zdort wyraźnie się zagalopował. Szczególnie biorąc pod uwagę, że nie opublikował swoich wynurzeń na niszowym blogu, którego nikt nie czyta, tylko na dużym portalu o szerokim zasięgu. Oczywiście miał do tego prawo, w końcu od tego są felietony - żeby móc na ich łamach wyrażać nawet najbardziej kontrowersyjne opinie. Mimo wszystko mam jednak nadzieję, że po ogromnej fali krytyki, jaka wylała się po tej publikacji na Zdorta i jego tekst, każdy następny odważny, który będzie chciał w sposób równie bezkompromisowy i niesprawiedliwy rozprawić się z biegaczami czy jakąkolwiek inną grupą społeczną, najpierw dwa razy się zastanowi, czy nie warto wcześniej ochłonąć i ukoić wzburzonych emocji. Bo w innym wypadku może się skończyć tak jak tu - autor nic na napisaniu tego tekstu nie zyskał, pominąwszy prawdopodobne zaspokojenie żądzy osobistego rewanżu na biegaczach za to, że musiał przez nich przestać jakiś czas w korku. Choć i to nie jest takie oczywiste, bo po tym jak skrytykowali go z góry do dołu nawet ludzie niebiegający (a czasem wręcz przeciwnicy tego sportu) może być tak, że nienawiść Zdorta do biegaczy jeszcze wzrosła.
 
Nie wiem dlaczego piszę o tym akurat dziś. Może dlatego, że dziennikarz porównuje w swoim felietonie bieganie do biegactwa, a dalej do współczesnej, bezmyślnej religii. Może dlatego, że skojarzył mi się Zdort z Oskarżycielem a biegacze z niewinnymi ofiarami, których występek z racjonalnego punktu widzenia dostrzec jest naprawdę trudno. W związku z tym pozwalam sobie w Wielką Niedzielę na pewną uszczypliwość w stosunku do pana Zdorta i posłużę się parafrazą tytułu filmu Marka Koterskiego, żeby odpowiedzieć na bezpardonowy atak dziennikarza "Rzepy".

Tak, panie Zdort, my biegacze w obliczu pańskiego niesprawiedliwego wyroku, wszyscy musieliśmy stać się Chrystusami. Przyszło nam bowiem żyć i biegać z ciężarem Pańskiego osądu, iż jesteśmy tylko bezmyślnymi ofiarami nowej, ciemnej religii, a przy tym - powtórzę to po raz kolejny - "osobnikami o niezbyt subtelnej umysłowości". Załatwił nas pan, przygwoździł do krzyża i nie dał szans na obronę. Tylko, żeby się pan nie zdziwił, jak za jakiś czas się odrodzimy, a nasza - jak ją pan nazwał - religia rozleje się na jeszcze szersze kręgi. A wtedy nawet pan nie zauważy, kiedy subtelność pańskiej umysłowości zacznie się kurczyć w zastraszającym tempie i wkrótce nie pozostanie panu już nic poza wskoczeniem w biegowe buty i przyłączeniem się do naszej biegowej sekty. Tego szczerze panu w te Święta życzę - podobnie jak więcej wyrozumiałości, empatii i miłości bliźniego... Alleluja!       

2 komentarze:

  1. Dzięki! Komentarz bez komentarza :-) Dziki czyli Piotrek Krawczyk. Alleluja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wierzę - Dziki tu?! To chyba magia świąt zadziałała, żeś się tu zjawił (plus magia Szkieleta oczywiście) ;-) Dzięki za porządny komentarz bez komentarza!

      Usuń