piątek, 14 lutego 2014

Faceci w rajtuzach

Już jutro piąta Falenica. Wszystkie znaki na niebie i (głównie) na ziemi wskazują na to, że będzie diabelnie ślisko. Dlatego poważnie zastanawiam się nad zainwestowaniem w magiczny w swojej prostocie wynalazek - nakładki na buty z kolcami zapewniającymi znakomitą przyczepność nawet na najgorszym lodzie. Co powiecie na takie?:


Oprócz lodu, na falenickiej wydmie można się spodziewać również resztek śniegu. Jednak, ponad wszystko, można tam w takich warunkach oczekiwać spotkania z prawdziwą armią...facetów w rajtuzach. Co prawda Falenica to nie Sherwood, ale swoją biegającą po lesie bandę ma. A tak w ogóle to wiecie, dlaczego Robin Hood? "Bo nie jadł!". A faleniccy biegacze nie dość, że chudzi (choć wolimy być nazywani "wyżyłowanymi") jakby nie jedli, to mkną po leśnej ścieżce jak tnące wiatr strzały, odziani przy tym w stylowe, orientalne (made in china) rajtuzy. Mam nadzieję, że wybaczycie mi te złośliwości, a na swoje usprawiedliwienie mam to, że, tak samo jak z innych, szydzę w tym miejscu z samego siebie. Za każdym bowiem razem, gdy zakładam przy zimowej aurze moje wysłużone lajkry i przechodzę potem obok lustra, chce mi się na ten widok śmiać do rozpuku. Moim zdaniem biegacz w zimowej odsłonie to naprawdę wyjątkowo zabawny widok - te chude jak patyczki nóżki, z których wyrastają wielgachne, często kolorowe buty, do tego długa kurtka za tyłek, a na głowie nie dość, że czapka, to jeszcze i chusta sięgająca od szyi aż pod same oczy. No po prostu skrzyżowanie zamaskowanego rewolwerowca z baletmistrzem. Wiem, że niektórzy - co bardziej poważni - biegacze, mogą się na mnie za te słowa obrazić, ale nie zmieni to faktu, że taki obraz biegacza (i nie ma znaczenia, czy to chodzi o kogoś innego czy o mnie samego) jest dla mnie groteskowy. Ale najbardziej śmieszy mnie co innego, a mianowicie zamiłowanie biegaczy, bloggerów i specjalistów od marketingu do wymyślania nazw zastępczych dla biegowych spodni. Naprawdę mało gdzie można spotkać określenie, które jest moim zdaniem zdecydowanie najbardziej na miejscu, czyli zwykłe, swojskie rajtuzy (lub przynajmniej lajkry). Zdecydowanie najczęstsze są za to dużo dumniej brzmiące "getry". Mi getry kojarzą się z czymś zupełnie innym - z grubymi, wełnianymi nakładkami na łydki, które zakładało się dawniej na zimowe obozy, żeby w drodze z przystanku do schroniska nie dostawał się do butów śnieg. No i kiedy sobie wyobrażę takiego piechura z ciężkim plecakiem na stelażu i z getrami oblekającymi jego wysłużone dżinsy, i zestawię go ze współczesnym biegaczem obciśniętym lajkrowym wdziankiem, w którym jego nogi wyglądają jak dwie parówki, jakoś mi się nie składa, żeby w obu przypadkach getry były równie adekwatnym słowem. Myślę, że w przypadku biegacza to jego ego nie pozwala przyznać się do tego, że biega w rajtuzach albo w lajkrach, bo to jakoś tak niemęsko brzmi. A wystarczyłoby sobie przypomnieć, jak każdy z nas w młodości oglądał z fascynacją na twarzy przygody dzielnego banity z lasu Sherwood. Czy wtedy przyszłoby nam do głowy, że on lub którykolwiek z jego kumpli są niemęscy?! A zatem biegacze, nie wstydźmy się tego, że zimą biegamy w rajtuzach, a w chwili słabości wyobraźmy sobie, że jesteśmy Robinem z Loxley i od razu zrobi nam się raźniej. Nie mówiąc już o tym, że w takim przebraniu i tak nikt nas nie rozpozna. Sam Robin rzekłby w tym miejscu: This disguise would fool my own mother! A zatem do zobaczenia na starcie, rajtuzy obowiązkowe!        

2 komentarze:

  1. Ja tam biegam w legginsach :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Don Pedro, naprawdę nie wiem, jak mogłem nie napomknąć w tekście o legginsach... Toż to określenie popularniejsze nawet od getr! No i muszę w tym miejscu jednocześnie przyznać, że legginsy wydają się najbardziej wypośrodkowane ze wszystkich trzech (czterech) określeń. Tylko co na to Robin? "Faceci w legginsach" - to jednak nie brzmi dobrze... ;-)

    OdpowiedzUsuń