Dziś rano przeczytałem informację prasową mówiącą o tym, że Yared Shegumo stawia tej wiosny na maraton w Łodzi. Nie sądzę, żeby wybrał go kosztem Orlenu z tych samych pobudek co ja, ale fakt jest faktem i - ku mojemu wielkiemu zadowoleniu - w kwietniu będę miał szansę biec tą samą trasą co zwycięzca zeszłorocznego Maratonu Warszawskiego. Minus jest taki, że raczej nie przyjdzie mi go zobaczyć ani na starcie (on będzie ruszał z czoła, ja ze środka stawki) ani na mecie (kiedy ja wciąż będę tłukł podeszwami o ziemię obiecaną, on będzie już pewnie odpoczywał w lodowej kąpieli). Plusem jest z kolei to, że już samo uczestnictwo w biegu, w którym bierze udział tak zacny zawodnik, to dla mnie duży splendor i motywacja, żeby jednak zmierzyć się z wynikiem 3:15. Przypuszczam, że to by wystarczyło, żeby móc później pochwalić się znajomym, że dobiegłem do mety "tylko godzinę za Yaredem". Historia życia Yareda jest naprawdę niezwykła, jednak nie będę się w tym miejscu o niej rozpisywał, szczególnie, że na łamach serwisu polskabiega już to kiedyś zrobił Damian Bąbol. Jak kto chętny, niech zajrzy: http://polskabiega.sport.pl/polskabiega/1,105613,14713112,Niezwykla_historia_Yareda_Shegumo__zwyciezcy_35__PZU.html.
Mi osobiście imponują mi nie tylko jego wielkie umiejętności i niebywałe osiągnięcia, ale i skromność, jaką w sobie nosi pomimo niewątpliwego w tej chwili statusu gwiazdy polskich biegów. Już teraz trzymam więc kciuki za przygotowania Yareda do Łodzi, a i na samej trasie będę mocno wierzył w jego zwycięstwo. To by się akurat zgadzało, bo po 2 godzinach i kwadransie od startu, kiedy on będzie już finiszował, ja powinienem być jeszcze w pełni sił umysłowych. Potem może być za to różnie i wolę się do niczego nie zobowiązywać, nawet do dobrego myślenia o kimkolwiek...
Drugim biegaczem, o którym chciałbym dziś wspomnieć jest Dawa Sherpa - niezwykły Nepalczyk, którego historia jest równie barwna i tylko odrobinę mniej przebojowa niż Yareda. Ten były mnich i kucharz himalajskich wypraw wspinaczkowych jest dziś obwoływany żywą legendą biegów ultra i zarazem pierwszym zwycięzcą jednego z najsłynniejszych ultramaratonów na świecie - UTMB. Co prawda, w przeciwieństwie do Yareda, niestety nie startuje on w Łodzi, ale kto będzie chciał, będzie mógł sobie za to popatrzeć na Dawę już 14 lutego w...Soczi. Tak, tak, to nie żart - wiem, że biegi ultra jakoś nieszczególnie wpisują się w ramy zimowych igrzysk olimpijskich, dlatego śpieszę wyjaśnić, że Sherpa nie pojechał tam biegać tylko...no właśnie, w sumie to jednak biegać. Ale nie na nogach, tylko na nartach. Dawa reprezentuje bowiem swój kraj w biegach narciarskich, a warto przy tym dodać, że jest na igrzyskach chorążym reprezentacji Nepalu i jednocześnie jej jedynym zawodnikiem. Nie jest to dla niego pierwszyzna, ponieważ startował już na olimpiadach w 2006 roku w Turynie i w 2010 w Vancouver. Jego wyniki nie są piorunujące, gdyż zwykle kończy zawody w okolicach setnego miejsca, ale nie to jest najważniejsze. Dawa wykorzystuje bowiem igrzyska i swoją rosnącą popularność do promocji swoich działań charytatywnych, takich jak opieka nad nepalskimi sierotami, budowa szkół czy ochrona klimatu Himalajów. Fascynują mnie tacy ludzie jak on - bohaterowie, który doszli do wielkich rzeczy od absolutnego zera, ale gdy już są na szczycie, nie patrzą z niego na innych z góry, za to chcą ich na tę górę za sobą wciągnąć. Szacunek, Panie Szerpa i masz we mnie w piątek oddanego kibica!
A o Sherpie ładnie i zwięźle napisał na stronie Reutersa Julien Pretot. Gorąco polecam: http://uk.reuters.com/article/2014/02/09/us-olympics-crosscountry-sherpa-idUKBREA180KX20140209
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz