Jakiś czas temu przyznałem się do pierwszego z trzech postanowień noworocznych - rozpoczęcia nauki gry w tenisa. Dziś z czystym sumieniem mogę się pochwalić, że dzielnie w nim trwam i przynajmniej raz w tygodniu macham rakietą. Czasem nawet udaje mi się trafić nią w żółtą piłkę! Początkowo nawet nieźle uderzałem, ale fatalnie poruszałem się po korcie. Ciało miałem spięte, zbyt pochylone do przodu, a większość ruchów była przesadnie nerwowa. Teraz z kolei zdecydowanie wyluzowałem jeśli chodzi o posturę i sposób pracy ciałem, ale straciła na tym jakość i celność uderzeń. Ujmując rzecz obrazowo, wcześniej byłem jak toporna ale skuteczna armata, za to teraz bliżej mi do giętkiego ale niezbyt precyzyjnego łuku. To tyle o tenisie, bo, po pierwsze, ten blog jest o bieganiu, a po drugie, ten wpis jest o kolejnym postanowieniu noworocznym.
A to postanowienie to basen. A właściwie nie tyle basen, co pływanie. Gdyby był czystszy i nieskuty lodem, pewnie wolałbym pływać z kaczkami w kanałku, ale, że nie jest, wybrałem jego chlorowany, kryty i zdecydowanie cieplejszy odpowiednik. Z dwóch powodów. Ze względu na moje bieganie, które chcę poprzez pływanie wzmocnić, ale też ze względu na to, że po prostu bardzo lubię pływać.
Już jako dziecko, kiedy byłem umiarkowanym pulpetem, uwielbiałem: najpierw strzałkę, później żabkę a na końcu kraula. Nie osiągnąłem co prawda nigdy jakiegoś międzyszkolnego poziomu, ale pamiętam, że raz udało mi się wygrać wewnętrzne zawody mojej sekcji pływackiej. Sukces ten był o tyle doniosły, że sekcję, oprócz moich rówieśników, stanowili głównie chłopcy nawet o kilka lat starsi. Nie wiem, co się stało, ale jakiś czas później pływanie zniknęło z listy moich podstawowych zajęć i zostało zastąpione przez coś innego, chyba deskorolkę... Od tamtego momentu wracałem na basen raczej sporadycznie i, nawet jeśli udało mi się poprzychodzić regularnie przez miesiąc, zawsze w końcu przyplątywało się jakieś przeziębienie czy zapalenie zatok i po przerwie na dojście do siebie nie wracałem już na pływackie tory. Postanowiłem sobie więc, że ten rok ma być przełomowy - po zabiegu prostowania przegrody nosowej, który skądinąd bardzo dobrze wpłynął na mój trening biegowy, ryzyko nawracających problemów z zapaleniem zatok zostało znacznie ograniczone. Tym samym drzwi na pływalnię znów stanęły przede mną otworem.
I tym sposobem zrobiłem wczoraj dwadzieścia krótkich (25 metrów) basenów kraulem, a do tego trzy żabką pod wodą. Niby niedużo, ale po długiej przerwie wystarczająco, żeby poczuć, że minęło już trochę milionów lat, od kiedy nasi praprzodkowie wyszli z wody.
Z tego co wiem ulubionym stylem większości ludzi jest żabka, a na drugim miejscu znajduje się styl grzbietowy. Ja lubię i ten i ten, ale jednak od zawsze numerem jeden był dla mnie kraul. Jest szybki, wydajny, a do tego płynąc nim, człowiek ma wrażenie, jakby się wydłużał - istny czad! Od dziecka chciałem nauczyć się też delfinka lub przynajmniej motylka, ale jedyne do czego doszedłem to pięć pacnięć rękami w taflę i już szedłem na dno. Ale wracając do kraula, pływanie nim przychodziło mi ze stosunkową łatwością i jednego tylko nie rozumiałem: dlaczego każą mi w nim oddychać tylko na jedną stronę?! Wydawało mi się naturalne, że oddech powinien odbywać się symetrycznie, raz przez lewe raz przez prawe ramię. Jednak, z jakiegoś powodu, wszyscy - łącznie z trenerem sekcji - polecali mi wybrać sobie "wygodniejszą" stronę i oddychać na nią na stałe. Oczywiście nigdy nie dostosowałem się do tych rad i - będąc pewnym, że łamię wszystkie podstawowe zasady - nabierałem powietrze po swojemu, czyli naprzemiennie. Jednak po wczorajszym powrocie na chlorowane wody coś mnie tknęło i postanowiłem poszukać w Internecie opinii, jaka technika w tym stylu jest obecnie uznawana za optymalną. Pomyślałem, że może coś się zmieniło w myśli szkoleniowej, od kiedy ostatni raz zastanawiałem się nad tą kwestią. No i bardzo się ucieszyłem, kiedy znalazłem na serwisie Total Immersion Swimming fragment wywiadu z trenerem pływania Terry'm Laughlin'em, w którym wyjaśnia on:
Jednym z najczęstszych pytań, jakie otrzymuję od pływaków, to pytanie o to czy należy stosować oddychanie obustronne.
Krótka odpowiedź - tak, powinniśmy oddychać na obie strony. Przynajmniej na treningach. A w niektórych sytuacjach jest to także korzystne podczas wyścigu. Podstawowa przyczyna to promocja symetrii w pływaniu: celem jest, aby to, co dzieje się po jednej stronie ciała, działo się również po drugiej. Zbyt często jednak nie jest to regułą, o czym miałem okazję przekonać się podczas pierwszego dnia jako trener we wrześniu 1972. Wydawało się wtedy, iż niemal cała moja sekcja pływacka z Kings Point (Nowy Jork) miała "skrzywiony" kraul, wykonując obszerniejszą rotację w jednym kierunku, wraz z szerszym wyjęciem ręki po tej samej stronie. Więc następnego dnia jako rozgrzewkę poprosiłem ich o przepłynięcie 600m z oddechem na "złą" stronę. Natychmiast każdy ruch stawał się bardziej symetryczny - efekt "czystej karty". Bez przeszłości pełnej złych nawyków, strona mniej naturalna okazała się znacznie bardziej wydajna.
Myślę, że w bieganiu jest podobnie jak w pływaniu - symetria ruchów obu stron jest niezbędna do tego, by biegać dobrze, wydajnie i bezpiecznie. Dlatego warto czasem zrezygnować ze ślepego ścigania się z cieniem na rzecz wczucia się we własne ciało, poobserwowania go i popracowania nad wyplenieniem wszelkich asymetrii ruchu. Bo one tylko wzmagają ryzyko kontuzji i potrafią sprawić, że dłuższy bieg zamiast przyjemnością staje się prawdziwą walką o przetrwanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz