sobota, 18 stycznia 2014

Partner

Mam partnera. Biegowego. Mieliśmy fart i w zeszłym tygodniu zapisaliśmy się razem na Bieg Rzeźnika!
Bieg Rzeźnika, inaczej "Rzeźnik" - jakby jeszcze ktoś nie wiedział - to morderczo trudne zawody, których trasa prowadzi przez niemalże całe Bieszczady. To co czyni go wyjątkowym, to rzadko spotykana gdzie indziej zasada, że biegnie się parami. Razem zaczynacie i razem kończycie, a na przestrzeni całych 78 kilometrów odstęp między wami nie może przekroczyć 200 metrów. Dlatego tak ważne jest to, żeby partner, z którym zdecydujesz się pokonać ten szalony wyścig, był osobą, którą darzysz przynajmniej sympatią, a najlepiej i zaufaniem. Drugą fundamentalną zasadą, która może przybliżyć was do osiągnięcia mety w Ustrzykach Górnych to uniknięcie sytuacji, w której pierwsze wspólne biegowe kroki stawiacie dopiero na starcie w Komańczy. Podstawą sukcesu jest bowiem wspólny trening i to najlepiej rozpoczęty na długo przed bieszczadzkim wschodem słońca 20 czerwca 2014 roku, kiedy ruszy tegoroczna, jedenasta już edycja "Rzeźnika". Oczywiście są takie pary, które poznają się już na trasie, jak chociażby Maciek Więcek i Agata Matejczuk, o których rzeźnickich zmaganiach już tu kiedyś pisałem (http://biegajsercem.blogspot.com/2013/12/kobieca-moc.html), jednak zdecydowaną większość kończących bieg stanowią pary, które wcześniej pokonały wspólnie setki treningowych kilometrów.
Mam to szczęście, że moim biegowym partnerem jest zarazem mój serdeczny przyjaciel, z którym znamy się prawie jak łyse konie. To on wciągnął mnie w bieganie, a wcześniej niewykluczone, że uratował mi życie, wysyłając do lekarza ze świeżo ujawnioną - jak się później okazało - wrodzoną wadą serca. Dziś wady już nie ma, a ja mogę cieszyć się bieganiem. Mój biegowy partner jest według mojej subiektywnej klasyfikacji typów biegaczy (http://biegajsercem.blogspot.com/2013/12/gender.html) kimś z pogranicza trójkołamacza i napieracza, ale nosi też wyraźne znamiona zawodowca. Jak dla mnie jest on doskonałym towarzyszem biorąc pod uwagę fakt, że od zawsze łatwiej przychodzi mi robić coś z lepszymi od siebie niż z gorszymi. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest to, że muszę się pogodzić ze świadomością bycia w tym duecie słabszym ogniwem, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Bo nawet jeśli nie mam dość siły w nogach, na pewno nadrabiam te braki mocną psychiką.
Zawarliśmy z biegowym partnerem niepisaną umowę, że aż do "Rzeźnika" będziemy się spotykać przynajmniej raz w tygodniu na solidny trening w mieście. Dodatkowo, jeśli się uda, mamy plan wyskoczyć raz lub dwa w góry porobić długie wybiegania jako bezpośrednie przygotowanie do startu w Bieszczadach. Oczywiście w międzyczasie każdy z nas robi we własnym zakresie swój własny program. Na razie to tylko plany, ale jakaś ich część już została zrealizowana. Spotkaliśmy się bowiem dziś o 8:30 rano u stóp góry Wzgórza Trzech Szczytów, czyli popularnej górki kazurki na warszawskim Ursynowie na pierwszą przedrzeźnicką sesję. Wszystko trwało niecałą godzinę, ale weszło w nogi i głowę jak najcięższy maraton - oprócz kilku kilometrów biegu w brei na rozgrzewkę, zrobiliśmy sześć morderczych pętli zygzakiem wzdłuż i wszerz górki. Każda taka pętla to dwa strome podbiegi, dwa zbiegi i jeden trawers po kazurskich muldach rowerowych. Pierwsze cztery powtórzenia zaliczyłem jeszcze z uśmiechem na ustach, piąte z lekkim grymasem, za to szóste zdecydowanie doprowadziło mnie do kresu wytrzymałości. To był dobry trening, na którym dałem z siebie wszystko. Wiem jednak po nim, że mam nad czym pracować, bo jeśli zbił mnie z nóg taki dystans (w sumie po górce nabiegaliśmy pewnie jakieś 4 do 5 kilometrów), to nawet nie chcę sobie wyobrażać co zrobiłby ze mną dziś "Rzeźnik". Ale na szczęście do jego rozpoczęcia zostało jeszcze pół roku, a to wystarczająco długo, żeby rzetelnie się przygotować i przebiec go w przyzwoitym czasie.   
A w ramach ciekawostki dodam tylko, że jadąc na dzisiejszą debiutancką sesję terenową słuchałem radia. Była ósma rano, a w "Trójce" leciała akurat audycja sportowa, a w jej części poświęconej bieganiu ("Z biegiem natury") była mowa o - nomen omen - Biegu Rzeźnika! Prowadzący przeprowadzili wywiad z twórcą i głównym organizatorem Mirkiem Bienieckim, który opowiedział o swoim biegowym dziecku, a na koniec puścili hymn "Rzeźnika", czyli piosenkę zespołu Wiewiórka na Drzewie opiewającą perłę polskich biegów ultra. Jakby ktoś chciał "liznąć" odrobinę niepowtarzalnej atmosfery bieszczadzkich zmagań, oto utwór Wiewiórki jako tło muzyczne do zeszłorocznego wyczynu sympatycznych Marka Szpuchy i Artura Tęczy: 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz