Większości ludziom Łapy od zawsze przywodziły na myśl słynną na cały kraj cukrownię. Mi natomiast od dziecka kojarzyły się z jednym - Tomaszem Łapińskim, byłym piłkarzem Widzewa Łódź, najlepszym obrońcą wśród palaczy, największym palaczem wśród obrońców, a przy okazji wybitnym reprezentantem kraju. Nie wiem dlaczego, ale zbieżność jego nazwiska z nazwą miasta, z którego pochodził - "Łapa" z Łap - wydawała mi się zabawna.
Dziś Łapiński nie gra już w piłkę, a mnie śmieszą zdecydowanie inne rzeczy. Za to Łapy jak stały, tak stoją - niecałe 30 kilometrów od Białegostoku i 1 godzinę 59 minut jazdy pociągiem od Warszawy. Ludzie już nie pracują tam jak dawniej w punkcie przeładunkowym PKP, cukrownia przekształciła się w skład używanych samochodów i tylko miejscowa mleczarnia jeszcze jakoś trwa. Wielu młodych powyjeżdżało za pracą do Białegostoku, Warszawy, Wielkiej Brytanii i - przede wszystkim - Belgii. Stąd na lokalnych drogach tyle samochodów na charakterystycznych czerwonych rejestracjach z nalepką "B" na tylnej klapie. Z tą Belgią to w ogóle ciekawa historia, bo swego czasu było dość głośno o całych wsiach i małych miasteczkach, które dosłownie wyparowywały z Podlasia i przenosiły się pod opiekuńcze skrzydła Manneken Pisa. Dlaczego akurat tam? Nie mam pojęcia, może dlatego, że tam też jest dość płasko, a zarabia się jednak w euro...
Od jakiegoś czasu Łapy nie kojarzą mi się już jednak ani z Tomaszem Łapińskim, ani z cukrownią ani nawet z parującymi wsiami. A to za sprawą Darka Strychalskiego, o którym pisałem już na tym blogu (http://biegajsercem.blogspot.com/2013/12/superdarek.html), i który sprawił, że nazwa "Łapy" kojarzy mi się już tylko z nim - najwspanialszym biegaczem, jakiego znam. Od chwili, gdy pierwszy raz ze sobą rozmawialiśmy, bardzo chciałem odwiedzić go któregoś dnia w jego mieście i poznać biegowe ścieżki, które dzielnie przemierza od tylu lat. Możecie więc sobie wyobrazić, jak bardzo się ucieszyłem, gdy tuż przed ostatnimi świętami - po złożeniu sobie wzajemnie życzeń - Darek zaproponował: "A może wpadłbyś do mnie pobiegać na początku przyszłego roku?".
Dwa tygodnie później, czyli dziś o 8:30, wrzuciłem do samochodu krótkie spodenki, koszulkę i biegowe buty i ruszyłem na północny wschód. Minęły niecałe trzy godziny i już widziałem Darka stojącego na schodach rodzinnego domu z tym samym szlachetnym, uroczym uśmiechem na twarzy, który urzekł mnie już przy pierwszym spotkaniu. Darek ma moc. Wystarczy chwila w jego towarzystwie, żeby zachciało się chcieć - biegać, marzyć, żyć...
Pokonaliśmy dziś razem około 15 kilometrów. Nie wiem, czy to zadziałało na mnie jego wyjątkowe towarzystwo, wspaniały szlak po podlaskich drogach i bezdrożach, czy piękna wiosna jaką mamy tej zimy, ale fakt jest taki, że niezależnie od tego, czy mknęliśmy po asfalcie, piachu czy po błocie, czułem się jakbym unosił się nisko nad ziemią, a nie biegł po jej powierzchni. Trening z Darkiem był dla mnie przyjemnością w najczystszej postaci.
Biec obok - a co więcej - dotrzymywać kroku facetowi, który pokonał na własnych nogach trasę z Podlasia do Aten i dziesiątki ultramaratonów w Polsce i całej Europie, to nobilitacja najwyższej rangi. A jeśli dodać do tego nieustającą rozmowę, jaką toczyliśmy o bieganiu, życiu i całej reszcie, chyba śmiało mogę powiedzieć, że znalazłem się dziś przez chwilę w biegowym edenie. Pomimo, że dystans nie był może najdłuższy, to i tak nieźle daliśmy sobie w kość. A to dlatego, że najpierw Darek a później ja, narzuciliśmy mocne tempo i trzymaliśmy się go przez cały bity dystans.
Biegliśmy szybko z trzech powodów - po pierwsze obaj jesteśmy ambitni, po drugie o 14 zaczynała się transmisja zawodów w skokach narciarskich, a po trzecie - najważniejsze - wiedzieliśmy, że mama Darka czeka na nas w domu z obiadem. Tu nie napiszę nic więcej, bo opisać pyszności, którymi nakarmił mnie gościnny dom Państwa Strychalskich, to temat na osobny wątek, a to i tak na nic by się zdało, bo krem szpinakowy, pierogi z kapustą i grzybami i domowe ciasta, jakie dziś zjadłem, były po prostu zbyt dobre, by próbować je opisać.
To był cudowny dzień spędzony w wymarzonym towarzystwie. Teraz, kiedy poznałem rodziców Darka, zaczynam rozumieć, skąd w tym człowieku tyle bezinteresownej wrodzonej dobroci. Wszystko to sprawia, że do Łap po prostu chce się wracać... A zatem mam nadzieję, ze już wkrótce znów się zobaczymy i razem pobiegamy!
Świetnie piszesz, z taką lekkością. Łapy kojarzę ze stacji PKP i linii kolejowej Białystok - Warszawa. Bardzo lubię Podlasie. Zajrzyj czasami do mnie: http://mikolajbiega.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPzdr.
O, biegający Mikołaj - znaczy, że jest nas więcej, możemy zakładać szajkę ;-) Dzięki za miłe słowo i na pewno będę zaglądał na Twojego bloga - zresztą 2 razy już to zrobiłem!
OdpowiedzUsuńMieszkam od lat w Łapach, ale nie kojarzę sobie punktu przeładunkowego PKP. Gdzie on był/jest?
OdpowiedzUsuńO na przykład tu:
Usuńhttp://www.poranny.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20130106/REGION03/130109778