Na dzisiejszy, świąteczny trening umówiłem się z biegającą przyjaciółką. Wczoraj napisałem jej wiadomość: "Będę robił podbiegi pod Agrykolę od 8:30. Bądź przed 9, to zrobimy jeden wspólnie, a potem pobiegniemy gdzieś dalej." Odpowiedź nadeszła szybko i brzmiała: "Będę o 8:50." Oczywiście - jak to zwykle w takich sytuacjach bywa - musiało dojść do nieporozumienia. Dla mnie bowiem - jak dla tysięcy innych warszawskich biegaczy - hasło "podbiegi pod Agrykolę" nie może oznaczać nic innego jak długi, prosty i prowadzący pod górę asfaltowy odcinek zamkniętej dla ruchu ulicy imienia Ludwika Agricoli. Jednak biegająca przyjaciółka umyśliła sobie - zresztą nie bez racji - że hasło "podbiegi pod Agrykolę" na pewno oznacza, że spotykamy się u stóp schodów wyrastających z pobliskiego Parku Agrykola i prowadzących kilkuset stopniami i dwoma zakosami do wschodniej fasady Zamku Ujazdowskiego. Oba miejsca - ulicę i schody - dzieli dosłownie parę kroków, jednak każde z nas było tak przekonane o słuszności swojego położenia, że ja nie przestawałem latać w górę i w dół, a ona w tym samym czasie marzła przy schodach. Za to żadne z nas nie pomyślało o sprawdzeniu okolicznych pozycji. Koniec końców, w oczekiwaniu na spotkanie, ja zrobiłem kilka nadprogramowych podbiegów, a ona wysłała dwie wiadomości na mój telefon, który oczywiście zostawiłem w domu. Po czym pobiegła dalej w kierunku południowym przekonana, że nie pojawiłem się, bo wczoraj zabalowałem albo zwyczajnie nie zwlekłem się z łóżka. Ja za to obstawiałem, że przyjaciółka nie stawiła się w umówionym miejscu, bo albo pomyliła się jej godzina, albo stwierdziła, że 8:50 w drugi dzień świąt to jednak za wcześnie na biegowe wygłupy. Kiedy wróciłem solidnie zmachany do domu, pierwsze co zrobiłem, to złapałem za telefon i zobaczyłem informację: "2 nowe wiadomości" - obie pochodziły od mojej niedoszłej towarzyszki treningu, a zostały wysłane o 8:53 i 9:01. W drugiej poinformowała mnie, że pewnie jeszcze śpię, więc ona dłużej nie czeka i rusza dalej. Nie wiem, jak to się stało, że się minęliśmy i w zasadzie gdybym tylko miał przy sobie moją wysłużoną nokię, takie nieporozumienie nie byłoby możliwe. Ale nawet to nie przekona mnie, żeby zabierać na trening telefon - to jest jednak mój moment wolności w ciągu dnia i, póki nie muszę, zostawiam smycz w domu i mknę przed siebie, z każdym krokiem zrzucając z siebie odrobinę poczucia uwiązania...
Nieporozumienie zdało egzamin ;-)
OdpowiedzUsuńA dziś dla równowagi zaliczyliśmy spotkanie nieumawiane, jednak nic w przyrodzie nie ginie ;-)
OdpowiedzUsuń