Dziś jest piątek i powoli zbliża się koniec drugiego tygodnia treningów od mojego powrotu do biegania. Jeszcze tylko niewiele ponad 24 godziny i będę mógł zobaczyć pierwsze efekty konsekwentnie realizowanego programu. Jutro o 11 startuje bowiem pierwszy zorganizowany bieg, w którym wystartuję od czasu kwietniowego Orlen Maratonu. Wtedy przez ponad 42 kilometry prowadziłem po Warszawie grupę na 4:45, jutro będę prowadził sam siebie po falenickiej wydmie na deklarowany czas krótszy niż 48 minut. Dystans - 10 k.
O Zimowych Biegach Górskich Falenica słyszałem dużo dobrego - już w zeszłym roku miałem się na nie zapisać, jednak ostatecznie nie pozwoliło mi na to okołoświąteczne lenistwo. W tym roku postanowiłem nie szukać wymówek i bez najmniejszych wątpliwości zarejestrowałem się od razu na wszystkie 6 biegów cyklu odbywających się regularnie co dwa tygodnie startując od jutra. Trasa jest podobno dość trudna jak na położenie w sercu niziny mazowieckiej, dzięki czemu doskonale sprawdza się zarówno jako poligon przygotowawczy dla niskopiennych ultrasów przed rozpoczynającym się wiosną sezonem, jak i pole do wytrenowania siły biegowej przez wszystkich pozostałych. Mam więc nadzieję spotkać jutro na trasie zarówno początkujących i średniozaawansowanych biegaczy jak i starych wyjadaczy, co z niejednych gór kamieni nawieźli. Falenicki bieg górski, jak sama nazwa wskazuje, prowadzi raz w górę, raz w dół, dzięki czemu nikt nie powinien nudzić się na trasie. Odbywa się na naturalnym, miękkim podłożu, tak więc będzie to dla mnie miła odmiana od dwóch tygodni spędzonych na asfalcie z krótkimi przerywnikami na tartanową bieżnię i parkowe alejki. Jedynym mankamentem wydaje się być długość pętli, która wynosi jedynie 3,33 km, z czego wynika, że, żeby przebiec okrągłą "dychę", trzeba ją pokonać trzykrotnie. Zdecydowanie wolę biegi prowadzące z punktu A do B, niż kręcenie się w kółko, ale zamiast narzekać, po prostu cieszę się z tego, że jadę jutro pobiegać do lasu.
Wybieram się do Falenicy mocno podbudowany ostatnimi 14 dniami treningowymi. Udało mi się w ich trakcie zrealizować wszystkie założone cele, począwszy od 6 dni biegowych w tygodniu, przez różnorodność treningów, po regularną pracę "okołobiegową", czyli rozciąganie, podpory, brzuszki i podciągania. Pomimo ślizgawicy wyłożyłem się tylko raz i to raczej śmiesznie niż groźnie, mróz nie doskwierał, bo zima do tej pory jest dość łagodna, a przeklęte kontuzje póki co - odpukać! - nie mają ochoty do mnie wracać. Z myślą o Falenicy robiłem przez ten czas dużo podbiegów, z każdego wyciągając maksimum i nie ociągając się ani razu. Jednocześnie nie decydowałem się dotychczas na dłuższe wybiegania, za wyjątkiem ubiegłej soboty, kiedy, wraz z ambitnym sąsiadem (http://biegajsercem.blogspot.com/2013/12/dzien-po.html), przebiegliśmy odrobinę ponad dziesiątkę w zwartym tempie.
Mam nadzieję, że fundament, który udało mi się wypracować przez ostatnie dni, pozwoli jutro pobiec dynamicznie ale i ekonomicznie. Bo w końcu Zimowe Biegi Górskie w Falenicy to nie tylko jutrzejsze zawody, ale i pięć kolejnych, na które trzeba zachować sobie trochę sił. No to co, do zobaczenia na starcie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz