Dziś po treningu się popłakałem. Naprawdę. Nie, żeby trening był wyjątkowo ciężki, nie przyplątała się też żadna nowa kontuzja. Moje łzy miały raczej niewiele wspólnego bezpośrednio z bieganiem. Po prostu przeglądając wiadomości znalazłem w sieci taki oto film:
Gdy teraz o tym myślę, moje wzruszenie wzięło się chyba stąd, że po zakończeniu filmu pojąłem niemoc jego niezwykłych bohaterów, którym nie jest dane - jak mi - wyjść co rano z domu i tak sobie pobiegać. Nie jest im dane złapać w biegu chwili szczęścia, nie mogą ulżyć swoim krokiem bólowi i cierpieniu. Nie mogą zabiegać zakwasów. W ogóle niewiele mogą, właściwie pozostaje im tylko czekać...
Czasem sam łapię się na tym, że nie zawsze doceniam to, że mogę: ruszyć stopą, wstać z łóżka, przejść do toalety, nie mówiąc o pokonywaniu kolejnych kilometrów w szaleńczym tempie. Biorę te rzeczy za oczywiste i wieczne - czuję jednocześnie, że nie zawsze przeżywam je w sposób, na jaki zasługują. A co, jeśli to są najpiękniejsze momenty mojego życia? Co, jeśli któregoś dnia nie będę mógł wybiec z domu jak zawsze? Czy dopiero wtedy dotrze do mnie, jak wielki skarb trzymam w garści, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy? Nie wiem tego. Równie dobrze może się okazać, że będzie mi dane biegać do późnej starości w dobrej formie i zdrowiu. Nie uważam, że powinniśmy się martwić na zapas, ale zdecydowanie wierzę, że chwila refleksji i próba spojrzenia na kolejne wyzwania z dystansu, może mieć tylko dobre konsekwencje.
Akurat wczoraj przeczytałem też niezwykły i nadzwyczaj dramatyczny wywiad z Beatą Jałochą - dziewczyną, na którą w środku dnia w środku miasta spadł samobójca. Beata niedługo wychodzi po kilkumiesięcznej terapii ze szpitala. Choć tak naprawdę to nie wychodzi, a wyjeżdża na wózku - ciężar spadającego na nią chłopaka spowodował bowiem u niej 2-centymetrowy ubytek w rdzeniu kręgowym. Szanse, że kiedykolwiek ruszy się jeszcze gdzieś na własnych nogach są niewielkie. Przed wypadkiem Beata była wziętą fizjoterapeutką, często pracowała od 7 do 21. Pacjenci uwielbiali ją a ona ich. Co za paradoks, że ci, których niegdyś to ona pocieszała i stawiała do pionu, dziś sami przychodzą do Beaty i podtrzymują ją na duchu. Niezwykłe, że po tak niezasłużonej tragedii ta dziewczyna nikogo nie obwinia, nie ma pretensji do świata, jedyne czego nie rozumie to: dlaczego ona? dlaczego w tak nieprawdopodobnych okolicznościach? Zapytana, o czym najbardziej marzy, odpowiada: "Gdybym tylko mogła cofnąć czas i po prostu na chwilę się zatrzymać...".
Jak to jest, że dopiero kiedy dotknie nas najgorsze, potrafimy dostrzec to, czego nie widzieliśmy wcześniej? Nagle zaczynamy doceniać czar wschodu słońca, spacer po parku, chłodne, zimowe wieczory, czy filiżankę ulubionej, gorącej herbaty. Tak jakby wcześniej te rzeczy nie istniały...
Myślę jednak, że wszystko zależy od nas samych i - przy odrobinie wysiłku - możemy sprawić, że życie będziemy nie tylko pokonywać ale i przeżywać. Myślę też, że warto zacząć od biegu - docenić go i uszanować, bo to naprawdę cudowny dar, że możemy tak sobie sunąć przed siebie właściwie bez żadnych ograniczeń. Cieszmy się nim więc i nie zapominajmy o nim!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz