Jest taka znana prawda, która mówi: "W życiu trzeba mieć plan, nawet jeśli jest to zły plan". Zgadzam się z nią, mimo że nie zawsze udaje mi się ją zastosować na własnej skórze. Zawsze wydawało mi się, że w życiu kierują mną raczej emocje i intuicja niż czysta kalkulacja, ale ostatnio coraz więcej się nad tym zastanawiam i coraz więcej widzę w swoich działaniach wyrachowania a coraz mniej romantyzmu. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale godzę się z tym i liczę na to, że ten postępujący pragmatyzm nada się, nawet jeśli nie w codziennym życiu, to przynajmniej w bieganiu.
Powrót do biegania po długiej przerwie (http://biegajsercem.blogspot.com/2013/12/powrot.html) jest dla mnie doskonałą motywacją do tego, żeby w jakiś sposób usystematyzować swój trening. Raczej nie grozi mi uzależnienie od kosmicznie skutecznych planów, których pełno w Internecie, ale jednak jakieś reguły wprowadzić spróbuję. Pierwszą z nich jest zasada, którą przekazał mi niedawno człowiek, który kiedyś wprowadził mnie w biegowy świat. Jest ona bardzo prosta: biegaj krócej ale szybciej. Długie wybiegania zostaw sobie na deser. Jednak nawet ów człowiek, zanim to zrozumiał, musiał wytłuc swoje kilometrogodziny po miejskich chodnikach i zmrożonych leśnych ścieżkach. Kiedyś, gdy podstawą były dla niego długie wycieczki po lesie w komfortowym tempie, całymi latami bił się z granicą 3 godzin w maratonie i zawsze przegrywał. I dopiero gdy zmienił fundament, mógł liczyć na przełom. Zaczął biegać krócej, szybciej i zwrócił większą uwagę na dwie rzeczy: technikę biegu oraz trening ogólnorozwojowy całego ciała. Wcale nie znaczy to, że od tej pory spędzał godziny w siłowni, wręcz przeciwnie, wystarczyło wzbogacić trening o kwadrans podstawowych ćwiczeń i - przy regularnym ich wykonywaniu - okazało się, że zdziałały cuda. W 4 miesiące udało mu się osiągnąć rzecz na amatorskim poziomie niesłychaną - zbić swój maratoński rekord o blisko 10 minut, z 3 godzin z górką do 2:52. Oczywiście dla mnie takie czasy jeszcze na długo (jeśli nie na zawsze) pozostaną w sferze marzeń, jednak mogą mi przynajmniej posłużyć za inspirację i dowód na to, że nigdy nie jest za późno, żeby przekonstruować swoje myślenie. Tym samym przede wszystkim założyłem sobie, że będę biegał codziennie, za wyjątkiem niedziel, w które mam zamiar leniuchować albo najpierw pójść na basen a leniuchować dopiero później. Druga zasada to nieprzekraczanie 10 kilometrów dziennego dystansu. Oprócz sobót, kiedy dobrze byłoby wyskoczyć na długą przebieżkę do lasu albo nad rzekę. Trzecia zasada to różnorodność treningu: postanowiłem nie biegać cały czas tego samego, żeby nie przyzwyczajać umysłu i mięśni do biegowej monotonii, i do trzech powtarzalnych sesji w postaci 8-kilometrowej pętli dookoła parku w poniedziałki, środy i piątki dołączyłem interwały na bieżni we wtorki i dynamiczne 400-metrowe podbiegi w czwartki. Pewnie z czasem trzeba będzie pomieszać w kolejności cyklów, bo głowa nie gapa i zaraz przyzwyczai się i zacznie płatać figle. Jednak wierzę, że na pierwszy miesiąc takie urozmaicenie w zupełności wystarczy. Ostatnią zasadą na ten moment jest nie wymigiwanie się od "ogólnorozwojówki" na zakończenie treningu - zatem oprócz rozciągania obowiązkowe są: podpór, podciąganie i minuta (albo dwie) brzuszków. Ha, byłbym zapomniał o może i mojej najważniejszej, piątej zasadzie w bieganiu, autorstwa "Mistrza Celiny": Bioderka! Do przodu! Bioderka do przodu! Tak, tak, niestety większość z nas - amatorów - ma tendencję do zostawiania w biegu pupy gdzieś daleko "za sobą", a nawyk ten niestety bardzo źle wpływa na technikę i ekonomikę biegu. Także biegacze: głowy do góry, a tyłki do przodu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz