środa, 18 grudnia 2013

Czas

Pod jednym z moich postów (http://www.biegajsercem.blogspot.com/2013/12/istota-biegania.html) anonimowy użytkownik napisał tak:

Bieganie to soczewka w której skupiają się wszystkie ludzkie słabości - umysłu i ciała - miłość, nienawiść, strach, gloria, rozgoryczenie, radość, euforia. Wystawiamy na próbę nasze ciała, ale i umysły - godzinami samotni, zdani tylko na siebie i nasze myśli, analizujemy, roztrząsamy, tworzymy scenariusze naszego przyszłego życia. Mamy na to czas w biegu.... Nie każdego stać na takie marnotrawstwo czasu...
 
Uważam, że to bardzo ładny i poetycki komentarz, który ktoś, kto nigdy nie biegł sam przez niekończące się pustkowie, może potraktować z przymrużeniem oka. Za to każdy, kto choć raz brał udział biegu ultra, lub przynajmniej trenował kiedyś w pojedynkę gdzieś pośród bezdroży, będzie wiedział, co autor miał na myśli. Jednak to nie walory estetyczne powyższego wpisu zwróciły moją uwagę, a ostatnie jego zdanie: "Nie każdego stać na takie marnotrawstwo czasu...". Tak się składa, że dużo ostatnio myślałem o roli czasu w życiu i - oczywista rzecz - w bieganiu. Duży wpływ na moje rozważania miał wywiad z naukowcem i znawcą Indian obu Ameryk - Bartłomiejem Dobroczyńskim. Analizuje on bardzo ciekawe badanie, jakie przeprowadził lata temu francuski antropolog Claude Lévi-Strauss, dotyczące ludów, w których on sam się specjalizuje. Doktor Dobroczyński podsumowuje je w taki sposób:
Otóż bardzo często motywem postępu i rozwoju cywilizacji jest założenie, że to pozwoli nam na panowanie nad naturą, czyli większy luksus życia, większy dobrostan w porównaniu z tym, jak mają biedni "dzicy", którzy, uzależnieni od natury, są narażeni na wszystko, co najgorsze. Niedające się odeprzeć badania terenowe i historyczne pokazują niezbicie, że każdy "dziki" w Ameryce Północnej czy Południowej, żeby zaspokoić wszystkie potrzeby życiowe, potrzebował dwóch-czterech godzin dziennie, średnio - trzech godzin (...).
Załóżmy, że doba u nas i doba u "dzikich" trwa tyle samo i - co do zasady - obejmuje 24 godziny, to przy ich 4 godzinach dziennej działalności zaspokajającej wszystkie potrzeby życiowe, nasze 8 godzin+ wygląda jak bardzo kiepski żart. Gdzie tu postęp, gdzie większy luksus życia, o którym pisał Lévi-Strauss?! Bo czy największym luksusem nie jest właśnie czas? Wart podkreślenia jest również fakt, że u "dzikich" czas przeznaczony na rozwój zawodowy (zbieractwo, polowanie itp.) często przeplatał się z czasem spędzanym z rodziną. U nas natomiast sfery te w zdecydowanej większości przypadków są rozłączne, co powoduje, że, żeby zaspokoić potrzeby i kariery i domu, zakres dziennej działalności znów się wydłuża i nie wynosi już 8 godzin+ tylko dużo, dużo więcej. I jak tu znaleźć wolną chwilę na odpoczynek, rozrywkę czy sport, na przykład bieganie? Taki "dziki" wystarczająco nabiegał się i naoglądał w godzinach pracy, choćby uciekając przed pumą, żeby po "fajrancie" potrzebować dodatkowych bodźców. Nam za to dochodzi kolejne - po pracy i domu - zobowiązanie, czyli: zrobić coś tylko dla siebie, dla duszy i ciała. Jak dorzucimy do tego jeszcze czas przeznaczony na sen, doba wypełnia się nam do cna i jedyne co nam pozostaje, to uszczknąć parę minut z kolejnej. I tak oto koło się zamyka, a "dziki" może śmiać się nam prosto w twarz.
Nie piszę tego wszystkiego, żeby gloryfikować kultury pierwotne, czy nakłaniać kogokolwiek do rzucenia pracy we współczesnej formie i zacząć polować na kaczki w parku. Jedyne o co mi chodzi, to poddać w wątpliwość, czy aby na pewno cykl dobowy szczelnie wypełniony przez różnego rodzaju obowiązki jest zgodny z naszą naturą. Wydaje mi się, że jednak dużo bliżej nam do tego, żeby móc znaleźć w ciągu dnia kilkadziesiąt minut na niezobowiązującą przebieżkę. Żeby choć przez chwilę móc poczuć się nieskrępowanym "dzikim" i nie mieć wyrzutów sumienia, że biegając marnotrawimy czas. Nie czujmy się winni, że biegamy, to naprawdę nic złego!             

2 komentarze:

  1. A ja np. wracam z pracy autobusem do domu ponad. 45 min... a biegiem ok. 52. Więc parę razy w tygodniu wracam biegiem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O, i to jest genialny sposób! Ja dawniej jeździłem do pracy rowerem i często wyjeżdżałem z parkingu równo z Lexusem na luksemburskich rejestracjach, który mieszkał gdzieś w moich rewirach. Co prawda nigdy go nie prześcignąłem, ale kilka razy docierałem do celu równo z nim - co to była za radość! :-)

    OdpowiedzUsuń