wtorek, 10 grudnia 2013

Mróz

Zamarzł kanałek. Zamarzły też kałuże i jeziorka. Kaczki zniknęły, a wiewiórki sprawiają wrażenie z lekka zahibernowanych. Pozostałości śniegu zamieniły się w twarde jak kamienie zlodowaciałe grudy, a biegaczy na okolicznych trasach coraz mniej. Jednym słowem: ZIMA. W większości ludzie nie lubią biegać po mrozie, ba, w ogóle nie lubią mrozu. Ja lubię: i mróz i bieganie po nim. Uwielbiam świeżość powietrza, gdy wybiegam z domu jeszcze przed świtem. Początkowy lekki dyskomfort zderzających się z chłodną bryzą nagich kolan motywuje do przyśpieszenia kroku i sprawnego zarządzania całym ciałem. Bieganie po mrozie wymaga bowiem pełnej synchronizacji oddechu, pracy rąk i nóg. Do tego trzeba zachować czujność i równowagę, bo w każdej chwili może przydarzyć się dyskwalifikujący poślizg. Dużo tych obowiązków - to prawda - nie jest to beztroskie bieganie, jakie uprawiamy latem, gdy zarzucamy na siebie cokolwiek i ruszamy przed siebie. Zima jest bardziej wymagająca, i albo z nią współpracujesz, albo kończysz tak jak ja w ubiegły piątek (http://biegajsercem.blogspot.com/2013/12/upadek.html). Bieganie na mrozie (oczywiście tylko  w odsłonie miejsko-amatorskiej) ma też tę zaletę, że trudniej w takich warunkach o kryzys wydolnościowy - nogi przebierają szybciej uciekając przed goniącym je zimnem, ale nie odbija się to na kondycji. Może dlatego, że organizm, w tak krytycznym dla niego położeniu, odbiera nam kontrolę nad sobą i sam przejmuje dowodzenie pozostawiając jedynie złudzenie, że to wciąż my pociągamy za sznurki... Zimowe treningi kocham też za to, że przynoszą zdecydowanie więcej czasu na myślenie. Lubię zwyczaj pozdrawiania biegaczy, ale od jakiegoś czasu i rozkwitu mody na ten sport, właściwie potrzebna byłaby mi trzecia ręka służąca do machania lub odmachiwania nadbiegającym z przeciwka. A czasu na myślenie coraz mniej, bo wciąż trzeba z kimś się witać. Jednak zamiast dosztukowywania trzeciej ręki opracowałem inną metodę - po prostu "pozdrawiam" innych biegaczy uśmiechem i skinieniem głowy. Ci, którzy dostrzegają mój gest zwykle odwzajemniają uśmiech, a ci co nie, pewnie myślą sobie: "Co za buc, a niech się poślizgnie na zakręcie!". I biegną dalej. Zimą kwestia pozdrawiania przestaje być problemem - spotykam na swojej trasie na tyle niewielu biegaczy, że sympatyczne machnięcie przestaje być obowiązkiem, a staje się czystą przyjemnością. Jednak największą zaletą treningu na mrozie jest...powrót do ciepłego domu. Niewiele znam przyjemniejszych momentów niż ten, kiedy przemarznięty i zmęczony otwieram po biegu drzwi wejściowe do mieszkania, a stamtąd wylewa się na mnie fala miłego, ciepłego powietrza pachnącego jeszcze minioną nocą. A ukoronowaniem tego stanu ukojenia jest chwila, kiedy wskakuję pod prysznic, a na moją skórę spadają pierwsze krople parującego, gorącego strumienia - cudownego prezentu od miejskich wodociągów. I to by było na tyle - może kogoś moje przemyślenia przekonają, że bieganie zimą może być całkiem przyjemne i przynosić sporo miłych doznań. Odwagi!  

4 komentarze:

  1. To najlepsza muzyka na lodowe poranki: http://www.youtube.com/watch?v=pH2UxxdXAfg
    Widzę wielką lodową równinę, spełnienie marzeń o pustce doskonałej, to jak bieganie po oceanie spokoju,bo tak gdzie przejdzie zima, tam nie ma już nic, jestem tylko ja i moja droga... Na zawsze i zawsze...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale lodowe poranki w biegu czy pod pierzyną z słuchawkami w uszach i wyobrażeniem o bieganiu w głowie? :-) Ja jakoś nie potrafię się przekonać do biegania z muzyką. Wolę słuchać natury. Choćby tej miejskiej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolego, wybiegnij kiedyś z tym kawałkiem na uszach, uwierz mi, że pobiegniesz w innym świecie...

      Usuń
  3. OK. Spróbuję. Obiecuję.

    OdpowiedzUsuń