wtorek, 31 grudnia 2013

Razem w 2014

Koniec starego roku przyniósł mi wspaniałą niespodziankę. Dziś rano najdroższa mi biegaczka wyszła z zupełnie nieoczekiwaną propozycją, żebym zrezygnował z planowanej gonitwy z samym sobą po bieżni na rzecz wspólnej przebieżki po parku. Nie wiem, co było większe - zaskoczenie czy radość na samą myśl, że jest szansa powrotu na ścieżkę, na którą wstąpiliśmy wspólnie blisko 2 lata temu przed półmaratonem warszawskim, i którą przerwał gwałtownie mój samotny wyjazd w góry. Zanim jednak nasza wspólna biegowa przygoda została zawieszona zdążyliśmy zaliczyć razem wiele treningów i biegów na różnych dystansach. Początki były trudne, a ja zachowywałem się w najbardziej szowinistyczny i samczy sposób, który mógł doprowadzić tylko do jednego - jej skrajnego zniechęcenia. Wymagałem od mojej towarzyszki za dużo, i to zarówno w sferze fizycznej jak i mentalnej. Chciałem, żeby w niewiadomy sposób biegała tak szybko i ochoczo jak ja, w ogóle nie zwracając uwagi na jej potrzeby i predyspozycje. Zaczynaliśmy więc od kłótni, kryzysów i wielu metrów odstępu pomiędzy mną a nią. Na szczęście z biegiem wspólnie spędzonego czasu powoli zaczęliśmy się docierać, a sprzeczki i nieporozumienia wkrótce zaczęły zostawać daleko za nami. Ubiegłoroczny maraton warszawski przebiegliśmy jeszcze oddzielnie nie chcąc ryzykować potencjalnych przepychanek na trasie, ale z całą pewnością to właśnie te zawody były punktem przełomowym na naszej wspólnej biegowej drodze. Sprawił, że moja partnerka uwierzyła w siebie i we własne możliwości i, co najważniejsze, zechciała ruszyć z bieganiem dalej. Złapała bakcyla. Kolejne pół roku to już pasmo wspólnych treningów, planów startowych a nawet początek założonej przez nią grupy biegowej. Kulminacją tego entuzjazmu był maraton paryski w kwietniu 2013 roku, który pokonaliśmy ramię w ramię, z uśmiechami na ustach i poczuciem prawdziwej wspólnoty. Był to moment, kiedy po przekroczeniu linii mety nieopodal Pól Elizejskich, poczułem, że moja ambicja ustąpiła miejsca radości z współdzielenia biegowych doświadczeń. Cóż to było za cudowne uczucie! Niestety wszystko to, co z takim uporem budowaliśmy przez tyle czasu, runęło z chwilą mojej jednoosobowej eskapady w Beskid Niski. Początkowo udawało nam się jeszcze od czasu do czasu zrobić wspólny wypad w góry, ale im dalej w las, tym bardziej czuliśmy, że ta biegowa przygoda już nie jest nasza, a tylko moja. Na dodatek wkrótce przyplątała mi się kontuzja ścięgna podkolanowego, która wyłączyła mnie z biegania na dobre pół roku. Było mi wtedy okropnie żal, że nie mogę trenować, ale jeszcze mocniej trawiło mnie to, że nie możemy biegać razem. Obiecałem sobie, że jeśli tylko znów dostanę kiedyś szansę, żeby móc uprawiać ukochany sport z ukochaną osobą, postaram się już jej nie zaprzepaścić, a już na pewno nie na własne życzenie. I oto taka właśnie szansa pojawiła się dzisiejszego ranka. Biegaliśmy może z pół godziny w tempie mocno rekonwalescencyjnym. Ja zawsze o pół kroku za nią. Było wspaniale. Wołaliśmy kaczki, przeganialiśmy ze ścieżki wiewiórki, liczyliśmy kroki. Później wytłumaczyła mi, że zaproponowała wspólny trening, bo chciała zakończyć ten rok w taki sposób, w jaki życzyłaby sobie rozpocząć nowy. Nie mam nic przeciwko temu! Co więcej, dla wspólnego biegania gotów jestem poświęcić wszystkie potencjalne indywidualne rekordy. I tego właśnie życzę sobie na nadchodzący rok - spędzić jak najwięcej biegowych chwil właśnie z nią. Tego samego życzę zresztą Wam - żebyście mogli dzielić w nadchodzącym 2014 magię i całą moc swoich treningów z ukochaną osobą! Szczęśliwego Nowego Roku!!!             

2 komentarze:

  1. Niech moc wspólnych treningów służy Wam jak najdłużej - szczęśliwego Nowego Roku!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki! I szczęśliwego!!!

    OdpowiedzUsuń